Środowe recenzje, nietypowo o księżniczkach!

Tę książkę kupiłam trochę na przekór Tosi, która jest w tej chwili w absolutnie księżniczkowej fazie swojego życia. Uwielbia się stroić, przebierać, przymierzać pantofelki, a na głowę zakładać koronę. Taki wiek, pewnie każda mama i każdy tata dziewczynki przez to przechodzi. Z tym większą radością zwróciłam uwagę na książkę A ja nie chcę być księżniczką!, której autorem jest dobrze znany wszystkim miłośnikom dziecięcej literatury Grzegorz Kasdepke. Bo czyż istnieją na świecie panienki, które księżniczkami być nie chcą? Niemożliwe? A jednak...

Taką dziewczynką jest Marysia, główna bohaterka tej przezabawnej książki. Marysia nie chce być księżniczką, woli być smokiem. Dlaczego? Dziewczynka uważa, że jest za brzydka na księżniczkę, rodzice i dziadkowie robią wszystko, żeby przekonać ją, że tak nie jest, ale Marysia zachowawczo woli przebrać się za smoka. Kiedy więc pada z jej ust propozycja zabawy w teatr, księżniczką zostaje mama, tata staje się rycerzem w zbroi, zaś babcia i dziadek leżącymi na dywanie kościotrupami. Dziadkowi w tym miejscu należy poświęcić kilka słów, bowiem dziadek, jak nikt wnuczkę rozumie, wspiera i pozwala w przebraniu smoka chodzić. Chętnie kładzie się na dywanie, żeby udawać kościotrupa i na nic nie narzeka (może poza wyrywającą go ze snu babcią). Imponująca wiara w mądrość wnuczki i zaufanie, którym można obdarzyć najmłodszą członkinię rodu! Tu kończę dygresję o dziadku i wracam do fabuły, bo zabawa trwa w najlepsze. Smok pożera kolejnych rycerzy (połyka ich w całości, ze względu na zbroje, bo nimi mógłby sobie uszkodzić język, a potem wypluwa na dywan kosteczki), księżniczka śmiertelnie nudzi się w wieży, a kościotrupy leżą na dywanie (babcia narzeka, dziadek drzemie). Nagle w ręce Marysi trafia lusterko, dziewczynka przegląda się w nim i stwierdza, że nie jest już taka brzydka, z tego powodu nie może dalej być smokiem. Uśmiech pojawia się na twarzach domowników, w serce wkracza nadzieja, bo wszystko wskazuje na to, że odtąd będzie tak, jak być powinno, czyli Marysia będzie chciała wcielić się w rolę księżniczki! Czy na pewno?

Książka A ja nie chcę być księżniczką! to lektura obowiązkowa nie tylko dla dzieci, ale i dla ich rodziców. Historia Marysi pięknie pokazuje jak ważne jest wspieranie pociechy we wszystkich podejmowanych przez nią decyzjach, że nie warto od razu krytykować, że warto być obok i pomagać. Warto podsunąć tę książkę również dzieciom, które mają problem z poczuciem własnej wartości i tak jak Marysia nie wierzą w siebie. Dziewczynka uważa się za zbyt brzydką na to, żeby być księżniczką. Asekuracyjnie przebiera się za smoka. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie, ale każdy z nas zna dzieci, które nie potrafią uwierzyć w siebie, w swoje możliwości. Marysia nie jest brzydka, niczym nie różni się od swoich rówieśniczek, a do tego jest niezwykle kreatywna. Sama zaproponowała zabawę w teatr, rozdzieliła role i pouczała domowników, jak mają grać!

Marysia jest wyjątkowa! Każde dziecko jest wyjątkowe! I wyjątkowa jest ta przekorna 
i zabawna książka, pełna pięknych ilustracji, których autorką jest Emilia Dziubak. Zajrzyjcie do niej koniecznie. Naprawdę warto!





A ja nie chcę być księżniczką!
Grzegorz Kasdepke
ilustracje Emilia Dziubak
Wiek 3+

Fobie matki

Odkąd zostałam mamą niektóre rzeczy widzę aż nazbyt wyraźnie. Są sytuacje, w których towarzyszy mi irracjonalny lęk, którego nie potrafię się pozbyć...

Pierwsza z nich to wyjazdy bez dziecka. Co się stanie, kiedy zostawimy ją na zajęciach z baletu i pojedziemy do sklepu, a po drodze będziemy mieli wypadek? Przecież instruktorka ma numery telefonu tylko do nas, gdyby coś nam się stało, nasze telefony mogą przestać działać i co wtedy? Kto ją odbierze? Dokąd ją zabiorą? Kiedy trafi do dziadków? Siedzę więc przed salą, w której odbywają się zajęcia i nie ruszam się stamtąd;)

Druga, czyli co mojemu dziecku wpadnie do głowy? Pogoda sprzyja przesiadywaniu na balkonie, Tosia przeniosła się tam z kolorowaniem, grami planszowymi i zabawkami. Siedziałyśmy ostatnio na balkonie, a ja, zła matka, na chwilę wróciłam do domu, zostawiając dziecko na balkonie. Kiedy tylko zorientowałam się, co zrobiłam, już miałam przed oczami Tosię wchodzącą na krzesło, przechylającą się przez barierkę i spadającą wprost na rosnącą pod naszym balkonem, znajdującym się na pierwszym piętrze, trawę!

Trzecia, czyli kto ją odbierze z przedszkola? To moja trauma z dzieciństwa, którą przeniosłam na swoje dorosłe życie, czyli że nikt nie odbierze Tosi z przedszkola. Mojej mamie taka sytuacja zdarzyła się raz, utknęła w drodze między pracą a przedszkolem w tych zamierzchłych czasach, kiedy nie było telefonów komórkowych. Wszyscy poszli do domu, a ja zostałam razem z opiekunką. Opiekunka mieszkała w tym samym bloku, więc zabrała mnie do siebie i tam czekałyśmy na mamę. Czym się wtedy najbardziej martwiłam? Że mama przyjdzie do przedszkola, zobaczy zamkniętą furtkę i będzie się martwić o to, co się ze mną stało. Mama jednak bez problemu trafiła do domu opiekunki, dziś wydaje mi się, że pani Irka musiała na tej furtce zostawić kartkę, na której informowała mamę dokąd mnie zabrała;)

Do tego mnóstwo wizji związanych z codziennym funkcjonowaniem, przewidywanie upadków, możliwości zakrztuszenia, potrącenia przez samochód, uderzenia o huśtawkę, upadku z karuzeli...

Też tak macie? Wydaje mi się, że nie jestem specjalnym czarnowidzem, po prostu z wiekiem widzę niektóre rzeczy wyraźniej. Gubię gdzieś tę dziecięcą ufność i wiarę w ludzi. Ślizgaliście się w dzieciństwie na zamarzniętych kałużach? Na pewno, ja spędzałam na tym długie godziny, a teraz, kiedy widzę takie naturalne lodowisko omijam je szerokim łukiem... Nawet na rolkach jeżdżę ostrożniej, niż piętnaście lat temu. Czyżby matka-wariatka? 

Środowe recenzje: Ten Wilk nie jest zły!

Znacie ten wierszyk z dzieciństwa: Wilk jest dziki, wilk jest zły. Wilk ma bardzo ostre kły! Tak, wiem, ten wiersz nie był poświęcony wilkowi, tylko dzikowi, ale pasuje tu idealnie! Pozwoliłam sobie na tę przeróbkę, ponieważ chcę Wam dziś przedstawić pewnego przesympatycznego wilka, który stał się bohaterem literackim i, ostatnio, naszym ulubieńcem!

Wydawnictwo ADAMADA poznałam kilka miesięcy temu, wtedy w moje ręce trafiła pierwsza książka z ich oferty. Do gustu przypadła mi historia, ilustracje i staranne wydanie. Potem zapoznałam się z kolejną publikacją (ich recenzje już niedługo przeczytacie na blogu), a niedawno z zapałem buszowałam po ich stoisku na poznańskich Targach Książki (a muszę jeszcze dodać, że obsługa na tym stoisku była wyjątkowo pomocna i chętna do opowiadania o wydanych przez siebie książkach!). Najchętniej kupiłabym po jednym egzemplarzu każdej wydanej przez nich książki, ale (niestety) musiałam się ograniczyć. Z pomocą przyszła Tosia, która wybrała dwie książki. O jeden z nich, której bohaterem jest wspomniany na początku wilk, opowiem Wam dziś (o drugiej za kilka tygodni).


O Wilku, który trafił do Baśniowego Lasu to przezabawna opowieść o zupełnie niegroźnym i łasym na słodycze mieszkańcu lasu. Pewnego dnia obudził się i z radością zauważył, że na dworze świeci słońce i pogoda jest idealna na wiosenne przyjęcie, które tego dnia miało odbyć się w lesie. Na to przyjęcie nasz bohater postanowił upiec szarlotkę. Tu pojawiły się jednak dwa problemy. Pierwszy - Wilk był kiepskim kucharzem, drugi - Wilk nie miał żadnego przepisu na szarlotkę. Nie zniechęcił się jednak i dzierżąc w łapie koszyk ruszył w las, wierząc, że spotka tam kogoś, kto mu pomoże. I nie pomylił się. Najpierw na jego drodze stanęły trzy świnki, z przerażeniem obserwowały nadchodzącego Wilka. Właśnie budowały swoje domki i obawiały się, że Wilk będzie chciał je zdmuchnąć. Wilk szybko wyjawił im prawdziwy powód swojej wizyty, świnki były trochę zdziwione, ale postanowiły mu pomóc. Oczywiście nie ma nic za darmo, więc Wilk musiał najpierw wykazać się umiejętnościami murarskimi i pomóc w stawianiu domów. Ponieważ poradził sobie z tym zadaniem znakomicie, w ramach podziękowania otrzymał przepis ciotki Róży. Teraz wiedział już czego dokładnie potrzebuje, żeby upiec szarlotkę, ruszył więc w dalszą drogę. Marzenia o puszystym cieście pełnym jabłek zaprowadziły go do małego domku, w którym mieszkała mama koza i siedem koźlątek. Wilk miał nadzieję, że dostanie od nich trochę mąki. Łatwo nie było, skończyło się guzem, a nawet chwilową utratą przytomności, na szczęście, kiedy Mama Koza dowiedziała się, że przybysz nic chce zjeść jej dzieci, a jedynie dostać mąkę, podarowała mu ją i szybko wyrzuciła za drzwi! Wilkowi nadal brakowało jeszcze masła, cukru, jajek i, przede wszystkim, jabłek. Ruszył w dalszą drogę, spotkał na niej między innymi Czerwonego Kaptura i Królewnę Śnieżkę. Od razu mówię, że każda spotkana osoba podarowała Wilkowi jeden z potrzebnych produktów. Nie zdradzę jednak, czy udało mu się upiec szarlotkę, bo wiecie jak to bywa z ciastami, czasem mogą nie wyjść;)

Książka O Wilku, który trafił do Baśniowego Lasu zachwyciła nas od pierwszego czytania. Polubiliśmy tego sympatycznego bohatera wszyscy, z Tosią na czele. Piękne, kolorowe ilustracje, wspaniali bohaterowie i ciekawa historia. Do tego oryginalne nawiązania do baśni, które zna (albo powinno znać) każde dziecko. Tropienie tych literackich nawiązań sprawi maluchom na pewno dużą przyjemność i będzie również okazją do poznania (lub przypomnienia sobie) oryginalnych opowieści. W trakcie lektury nabierałam coraz większej ochoty na szarlotkę i marzyłam o tym, żeby jak Wilk zdobyć sławny przepis ciotki Róży. Jakie było moje zdziwienie i jaka radość, kiedy okazało się, że przepis znajduję się na ostatniej stronie!

My polubiliśmy Wilka tak bardzo, że już następnego dnia po zakupie, zamówiliśmy trzy kolejne części. Każdą z nich przeczytaliśmy już kilkanaście razy, na każdy dłuższy i krótszy wyjazd zabieramy Wilka ze sobą, doskonale nadaje się do czytania w trakcie podróży, na ławce w parku, przed snem, a nawet rano przed śniadaniem! Czytamy te książki często i chętnie, Tosia już spore fragmenty zna na pamięć:) A niedawno, poszukując oryginalnego wydania w języku francuskim, dowiedziałam się, że są kolejne części przygód Wilka. Czekam niecierpliwie na polskie tłumaczenie!

 
 

 

O Wilku, który trafił do Baśniowego Lasu
Orianne Lallemand
ilustracje Eléonore Thuillier 
tłumaczenie Iwona Janczy
Wiek 3+ 
 

Robiłam to będąc mamą niemowlaka, a teraz się z tego śmieję!

Kiedy na świat przychodzi dziecko, życie jego rodziców zmienia się o 180 stopni. To banalne, ale jednocześnie niezwykle prawdziwe stwierdzenie. Najbardziej rozsądne małżeństwa, wpadają na coraz dziwniejsze pomysły. Potem potrzebują kilku miesięcy (albo nawet lat), żeby życie ponownie skierować na właściwe tory;) Dziś śmiejemy się z tego zaćmienia umysłu, które dopadło nas na przełomie września i października 2011 roku. Co takiego robiliśmy?

ŚWIATŁO
Tosia po urodzeniu spędziła w szpitalu trzy godziny. Do niektórych zasad rządzących szpitalną rzeczywistością zdążyła się pewnie przyzwyczaić. Z tego właśnie powodu spała przy włączonej nocnej lampce. Jak długo? Długo;) Długo zasypiała przy włączonej nocnej lampce, choć sama nigdy o jej włączenie się nie upomniała. Pierwszą noc w całości spędziliśmy przy pełnym świetle! Wariaci! Po przeprowadzce do własnego pokoju lampę zostawialiśmy na podłodze w korytarzu, żeby w razie nocnej pobudki, szybko do niej trafić. Nie wiem po co to robiliśmy, przecież ona nie budziła się w nocy!
JEDZENIE
O ile ogarniałam temat gotowania obiadów, o tyle nie radziłam sobie z robieniem kanapek. I kanapki przed wyjściem do pracy musiał przygotowywać mi mąż. A mama, która przez pierwsze pięć dni przyjeżdżała do mnie po swojej pracy, obierała mi jabłka! To był przykład nieogarnięcia nr 1! Do dziś z uśmiechem wspominam chwile, kiedy siedziałam na kanapie, a mama w kuchni obierała mi jabłuszko;)

KĄPIEL
Kiedy na świat przyszła Tosia mieszkaliśmy w kawalerce, kawalerka miała malutką i ciepłą łazienkę. A mimo tego dwa albo trzy razy zdarzyło nam się taszczyć wanienkę pełną wody do pokoju i tam kąpać dziecko! Szybko zaprzestaliśmy tego procederu i przenieśliśmy kąpielowy rytuał do łazienki. Dziecko nie zapadło na zapalenie płuc, nie miało z tego powodu kataru, nie przyszła do nas pomoc społeczna. Jeśli więc nie chce Wam się taszczyć wanienki pełnej wody z łazienki do pokoju albo biegać między pokojem a łazienką z garnkami wypełnionymi ciepłą wodą, informuję Was, że dziecko w łazience też można kąpać;)

Przypomina mi się jeszcze sterylizowanie butelek, choć Tosia ich prawie nie używała i wymienianie smoczka co miesiąc, choć Tosia z niego niemal nie korzystała. Raz nawet zdarzyło nam się po kąpieli założyć Tosi czapeczkę... Młodzi byliśmy i szaleni!

Takich dziwactw mieliśmy pewnie jeszcze więcej,
ale nie były chyba aż tak dziwaczne,
skoro wymazaliśmy je z pamięci.
A Wy? Co dziwnego robiliście przy swoich niemowlakach?
 

Ja miałabym nie lubić książek dla dzieci?!

Dziś Międzynarodowy Dzień Książki dla Dzieci, dziś swoje urodziny obchodziłby Hans Christian Andersen, dziś urodziny obchodzę ja!

Tak, tak, dziś kończę 31 lat i przeżywam to dużo bardziej, niż urodziny trzydzieste. Trzydziestych urodzin tak nie przeżywałam, ponieważ przypadały w Wielki Czwartek, nie było więc czasu na świętowanie, a teraz będzie! Dziś i jutro świętujemy we troje, za tydzień zapraszamy gości. Tak, w tym roku urodziny będę obchodzić cały tydzień:)
Czego życzę sobie na te 31. urodziny? Jestem szczęśliwa i zadowolona ze swojego życia, więc życzę sobie, żeby nic się nie zmieniło, a jeśli miałoby się zmienić, to tylko na lepsze!

Fajnie obchodzić urodziny w dniu, w którym cały świat świętuje dzień czegoś, co tak bardzo się lubi. Ja z zachwytu nad literaturą dziecięcą nie wyrosłam nigdy, a teraz, kiedy sama jestem mamą kocham ją jeszcze bardziej i mogę oglądać i kupować zupełnie bezkarnie. Z tej okazji prezenty dziś dostawałam nie tylko ja, również Tosia mogła z radością rozpakowywać paczki, a znalazła w nich między innymi Rok w lesie, na spacery do znajdującego się obok naszego domu lasu na pewno się przyda :) Zmykam do książek, poświętujemy razem!