Dla przyszłych (i obecnych także) przedszkolaków. "Nawet koza białogłowa do przedszkola pójśc gotowa" (FOLK GALERIA)

Wiecie jak powstały przedszkola? Nie? Nigdy się nad tym nie zastanawialiście? A może myślicie, że przedszkola stworzył ktoś, kto chciał pomóc rodzicom w łączeniu pracy zawodowej i obowiązków domowych? Ja tak myślałam i okazuje się, że całe życie żyłam w niewiedzy. Na szczęście są książki, a książki, jak wiadomo, są nieocenionym źródłem wiedzy o świecie!

Niewiele wiem na temat problemów z adaptacją przedszkolną. Mając siedem miesięcy Tosia poszła do żłobka i dopóki była niezbyt mobilnym niemowlakiem, było jej w zasadzie wszystko jedno. Wystarczyło, żeby ktoś ją przewinął, nakarmił, pozwolił się pobawić i zabrał na spacer. Łzy pojawiły się w okolicach drugich urodzin. Raz na kilka tygodni zdarzał jej się gorszy dzień. Kilka minut przy pożegnaniu, ale przez resztę dnia bawiła się z uśmiechem na ustach. Z adaptacją w przedszkolu również nie mieliśmy problemów, poszła do niego dwa miesiące po opuszczeniu murów żłobka. Jedno było pewne - zdążyła w tym czasie zatęsknić za stałym kontaktem z rówieśnikami. Mimo doświadczenia ze żłobkiem, chcieliśmy przygotować Tosię do mających nastąpić zmian. Niestety, wszystkie książki, które udało mi się znaleźć były tłumaczeniami, a opisywane w nich przedszkola, nie oddawały realiów rodzimych placówek. W końcu nie kupiliśmy żadnej i o przedszkolu opowiadaliśmy jej sami. Okazuje się jednak, że przez te kilka lat, które minęły od dnia przedszkolnego debiutu Tosi, trochę się w tej kwestii zmieniło.


Nawet koza białogłowa do przedszkola pójść gotowa została napisana przez twórców Przedszkola Burczybas. Już sam fakt, że książkę stworzyły osoby, które na co dzień pracują z dziećmi, widzą ich radości, ale również dostrzegają problemy, które wiążą się z adaptacją przedszkolną. Nie jest to jednak poradnik dla rodziców wypełniony zdjęciami wnętrz przedszkola, dzieci bawiących się na placu zabaw, a potem jedzą obiad i leżakują. Nic podobnego! Jest to kawał ciekawej literatury opisującej ostatnie miesiące poprzedzające przedszkolny debiut!

Głównym bohaterem opowieści jest Staś. Chłopiec spędza wakacje na wsi, u babci Lusi i dziadka Antka, ostatnie wakacje przed rozpoczęciem przygody z przedszkolem.
Bawi się świetnie, biega po łące, siedzi na sianie i pomaga opiekować się zwierzętami (a dziadkowie zwierząt mają bardzo dużo, bo w Jesionce, mieszkają (...) kozy Basia, Kasia i Alutka, gąski Krystynka i Lucynka, pieski Figa i Bąk. Jest jeszcze kogut Zygmunt i jego koleżanki kury). Chłopiec jest bardzo podekscytowany perspektywą pójścia do przedszkola, ale jednocześnie zastanawia się, jak poradzi sobie w nowym, nieznanym mu dotąd miejscu. Chciałby dowiedzieć się, co czeka go w przedszkolu. Na szczęście Staś ma starszą siostrę. Marysia chodzi do szkoły, ale kiedyś chodziła do przedszkola i brat, całkiem słusznie podejrzewa, że coś musi z tych czasów jeszcze pamiętać. Dziewczynka przedstawia przedszkole jako miejsce, w którym Staś pozna wielu nowych kolegów, z którymi będzie się świetnie bawić oraz wiele miłych pań, które nie pozwolą chłopcu ani nudzić, ani smucić. Stasia cieszy perspektywa pójścia do przedszkola, jednak gdzieś w głębi duszy odczuwa pewien niepokój. Dlatego pewnego dnia wpada na pomysł, żeby pobawić się przedszkole! W tej zabawie Marysia będzie ciocią opiekująca się dziećmi, czyli Stasiem i trzema kozami. Już pierwszego dnia przedszkolaki wybierają się na wycieczkę na łąkę, gdzie "ciocia" Marysia opowiada im o różnych zastosowaniach pokrzywy. Mówi również, co można zrobić z dziurawca oraz jak wykorzystać zerwane na łące kwiaty. Przedszkolaki uczą się również piosenki o babci (na końcu książki znajdziecie płytę z nagraniami tych piosenek), a potem, zmęczone wracają do domu na obiad. Zabawa w przedszkole bardzo się Stasiowi podoba. Ja również jestem pod ogromnym wrażeniem pomysłów sympatycznego rodzeństwa. Czy ktoś z Was tłumaczył dzieciom jak wygląda przedszkole w ten sposób? A może ktoś z Was właśnie martwi się jak przygotować swoją pociechę do przekroczenia progu przedszkola? Jeśli tak, to bardzo dobrze trafiliście! Ta książka, oprócz ciekawej, wzbogaconej licznymi fotografiami opowieści, zawiera również poradnik dla rodziców. Z niego dowiedzieć się można, co warto robić, żeby pomóc dziecku oswoić lęk przed przedszkolem (ale autorzy nie zapomnieli również o lęku rodziców, którzy odczuwają niepokój przed przedszkolnym debiutem). Trochę żałuję, że trzy lata temu nie było tej książki, bo choć przedszkola się specjalnie nie obawialiśmy, pomysły autorki są tak ciekawe, że chętnie wykorzystałabym je w codziennej zabawie. '

Książka Katarzyny Kani-Stróżewskiej to ciekawa opowieść o przedszkolu, ale jednocześnie wspaniała historia wakacji na wsi. Wiele miejsca poświęciła autorka opisom zwierząt, ich zwyczajów oraz obowiązków, jakie mają ludzie je hodujący. To, co jeszcze bardzo mi się podoba w całej historii, to to, że pokazuje świat bez zabawek, główni bohaterowie nie potrzebują ich, żeby się nie nudzić.
Doskonale się bawią i ciekawie spędzają czas. Przypomina mi to czasy mojego dzieciństwa, kiedy najlepsze wakacje spędzałam o babci na wsi, tam nie było czasu na nudę, ale nie było również czasu na telewizję;) Ogromnym atutem tej książki jest również język jakim została napisane. Tego typu pozycje często trącą nadmiernym dydaktyzmem lub, jeśli są napisane językiem dzieci, są zbyt banalne. Tu wszystko zostało doskonale wyważone, książka jest zrozumiała dla dzieci i ciekawa dla rodziców. Fakt, że narratorem jest dziecko pozwala jego rówieśnikom wczuć się w tę sytuację, a rodzicom - spojrzeć na świat oczami kilkulatka. Na każdej stronie możemy zobaczyć zdjęcia dokumentujące przygody Marysi i Stasia. Na nich zobaczyć można nie tylko ich wycieczkę na łąkę, ale również moment karmienia małej kózki, kurze zebranie i dziadka Antka grającego na trąbce!
Podsumowując, polecam tę książkę przyszłym i obecnym przedszkolakom. Powiedziałabym nawet, że każde dziecko, które zostaje zapisane do przedszkola, powinno ją dostać w dniu, w którym rodzice złożyli dokumenty do wybranej placówki. Wtedy 1 września będzie dniem wyjątkowym, radosnym i szczęśliwym, a oczekiwanie na niego będzie pełne tylko pozytywnych emocji, bo, jak udowadnia Marysia, w przedszkolu nie ma się czego bać!

Czas jeszcze na rozwiązanie tajemnicy ze wstępu, czyli odpowiedź na pytanie, kto założył pierwsze przedszkole. Tutaj oddam głos bohaterom książki:

Dawno, dawno temu, a może wcale nie tak dawno (...) w zwykły sosnowym lesie (...)
mieszkały krasnoludki (...). Codziennie bawiły się wesoło (...). 
Każdego dnia w południe wdrapywały się też na najwyższe drzewo
i podglądały, w co bawią się dzieci na świecie (...).
Ale z lasu do dzieci było bardzo daleko...
Więc najstarszy z nich, krasnoludek Czarodziej, wymyślił, że wyczaruje kolorowy domek,
który będzie nazywał się przedszkole (...).

Wszystkie krasnoludki świata wyprowadziły się więc z lasu i od tamtej pory mieszkają
w każdym przedszkolu pod podłogą.
W dzień są niewidzialne (...).
Wychodzą tylko nocą, gdy wszystkie przedszkolaki śpią smacznie w swoich domach.
Wtedy krasnale buszują, że hej.









 Nawet koza białogłowa do przedszkola pójść gotowa
Katarzyna Kania-Stróżewska
Folk Galeria, 2016



Książkę możecie kupić tutaj.
Za możliwość poznania i zrecenzowania książki dziękuję jej Twórcom!

Gra(my) w piątki: Polska na planszy, czyli "Kierunek Polska. Pokaż to!" (Wydawnictwo Zielona Sowa)

Miniony rok był dla nas czasem intensywnego podróżowania. Nie odwiedziliśmy może wszystkich miejsc o zobaczeniu, których marzyłam (na to mamy kolejne lata), ale i tak zobaczyliśmy znacznie więcej, niż myślałam. Zaczęliśmy od Wrocławia, potem był Toruń, Ciechocinek, Trójmiasto, Władysławowo, Łeba, Hel, Warszawa, w końcu Karpacz i Kraków. W Tosi wspomnienia tych wypraw buzują niezwykle intensywnie. Mówi o miejscach, które widziała, ale dopytuje również, kiedy pojedziemy tam znowu. Plany na wiosnę i lato nabierają coraz realniejszych kształtów, część rezerwacji została już zrobiona, czekamy tylko na cieplejsze dni i ruszamy w Polskę (choć, jak wiecie zimno nie okazało się przeszkodą, bo kiedy to czytacie my spacerujemy po Gdańsku). Na razie jednak głównie podróżujemy palcem po mapie, oglądając zdjęcia i opowiadając o zabytkach i miejscach, które warto zobaczyć.



W tym od jakiegoś czasu pomaga na gra Kierunek Polska. Pokaż to!, którą wydała Zielona Sowa. Latem do naszej biblioteczki dołączyła książka pod tym samym tytułem, wydana również przez Zieloną Sowę. Mogliście o niej przeczytać tutaj To zdecydowanie jedna z najciekawszych książek, które stawiają sobie za cel przybliżanie dzieciom naszego kraju. Mnóstwo zdjęć, rysunków i map, interesujące opisy, które zachęcają do podróżowania. To wszystko sprawia, że chętnie po nią sięgamy, poznając dzięki niej lepiej nasz kraj i planując wakacje. Wiedząc jak starannie przygotowana i ciekawa jest książka, z radością przyjęłam informacje o planach wydania gry. Tosia znalazła ją pod choinką. Od razu zachwyciło nas jej przygotowanie. Piękna, wykonana z grubej tektury plansza oraz ciekawa szata graficzna spodoba się wszystkim miłośnikom gier planszowych.


Zanim rozpoczniemy rozgrywkę musimy wybrać pionek, czyli jednego spośród czterech orłów oraz pięć żetonów w kolorze swojego pionka. Kolejny etap to przygotowanie kart, a tych są dwa rodzaje, mniejszy stosik tworzą karty z hasłami, większy z obrazkami (karty trzeba potasować oddzielnie). Każdy uczestnik gry dostaje na początek pięć kart z talii obrazków i jedną z talii haseł. Ostatnim etapem przed rozpoczęciem rozgrywki trzeba jeszcze położyć znacznik rundy (czyli klepsydrę) na polu z nr 1. Grę rozpoczyna osoba, która jako pierwsza wymyśli skojarzenia do jednego z swoich haseł. Następnie musi je przedstawić pozostałym. Do tego wykorzystuje żetony wskazania, które kładzie w różnych miejscach planszy. Na przykład, żeby pokazać Smoka Wawelskiego kładziemy żetony na mapie w miejscu Krakowa, na polu kategorii "Legendarny stwór" oraz na kartach, które uruchomiły u nas skojarzenie. Osoba, która odgadnie o jakie hasło nam chodziło, dostaje trzy punkty i może przesunąć swój pionek o trzy pola (jeśli hasło odgadło więcej osób każda z nich dostaje po jednym punkcie). Punkty dostaje również osoba, która pokazywała hasło, ich ilość uzależniona jest od tego ilu żetonów wskazania użyła o pokazania hasła (wykorzystanie jednego lub dwóch to trzy punkty dla pokazującego, trzech to dwa punkty, a cztery lub pięć to jeden punkt). W sytuacji, kiedy nikt nie odgadnie hasła, nikt nie otrzymuje punktów. Gracze po kolei pokazują hasła, z którymi kojarzą im się posiadane przez nich karty. Kiedy każdy gracz zaprezentuje swoje hasło, należy przesunąć znacznik rundy.
Gracze przesuwają się po planszy aż do pola nr 50, wtedy gracz, który dotarł na to pole dostaje żeton z numerem 50 i rozpoczyna wędrówkę od nowa.
Gra kończy się po dziesięciu rundach, wtedy następuje podliczenie punktów. Wygrywa gracz, który zgromadził ich najwięcej (na przykład, jeśli ma żeton z nr 50, a jego pionek stoi na polu nr 12, to ma 62 punkty).




To jedna wersja gry, są jeszcze inne, do nich wystarczą same karty. Można na przykład bawić się w kalambury i rysować albo pokazywać hasła związane z ciekawymi miejscami w Polsce, legendami, bohaterami opowieści. Wygrywa ten, kto odgadnie najwięcej haseł i zgromadzi najwięcej punktów.
Ale jest jeszcze jedna wersja! Można wyszukiwać podobieństwa. Do tego trzeba wykorzystać drugą stronę planszy, na niej trzeba ułożyć wszystkie karty z obrazkami w wyznaczonym miejscu, a potem sześć z nich ułożyć na odpowiednich polach i przyjrzeć się im bystrym okiem. Wygrywa ten, kto pierwszy dostrzeże podobieństwa. Wygrywa osoba najbardziej spostrzegawcza, czyli ta, która zgromadziła najwięcej kart.

Jak widać możliwości jest wiele. A każdy, kto stanie się posiadaczem tej gry wymyśli pewnie kolejne. My często korzystamy jedynie z planszy i snujemy opowieści o miejscach, które odwiedziliśmy albo mamy w planach odwiedzić, związanych z nimi legendach i zabytkach.
Gra przeznaczona jest dla dzieci powyżej szóstego roku życia, na pewno dla tych, które potrafią czytać, bo u nas nieumiejętność czytania nieco utrudnia grę, radzimy sobie z tym problemem dzieląc się na dwie drużyny. Jedno z nas gra z Tosią i pomaga jej odczytywać hasła, bo gdzie są niektóre miasta udało jej się już zapamiętać.


Kierunek Polska. Pokaż to! to jedna z najciekawszych gier, jakie do tej pory trafiły w moje ręce. Gra jest bardzo edukacyjna i zachęca dzieci do poznawania własnego kraju. Wymaga znajomości legend, zabytków, ciekawostek przyrodniczych, na kartach pojawiają się nazwy polskich parków narodowych, jezior i wartych odwiedzenia miejscowości. Nawet, jeśli jeszcze wszystkiego nie wiedzą, w każdej kolejnej rozgrywce dowiedzą się nowych rzeczy, a potem będą mogli błyszczeć wiedzą przed dziadkami albo nauczycielami. U nas gra sprawdziła się doskonale, Tosia chętnie po nią sięga, a myślę, że kiedy nauczy się czytać będzie nam się grało w nią jeszcze lepiej i rozgrywki będą bardziej zacięte!

Kierunek Polska. Pokaż to!
Anna Sobich-Kamińska
ilustracje Wojciech Stachyra, Paweł Zaręba
liczba graczy 2-4
czas gry 30-60 minut
wiek 6+



Środowe recenzje: Ciekawi świata? Oto coś specjalnie dla Was! "Skąd się bierze...to wszystko, z czego korzystamy na co dzień" (Centrum Edukacji Dziecięcej)

Pamiętam takie książki ze swojego dzieciństwa. Uwielbiałam je i, kiedy na świecie pojawiła się Tosia żałowałam, że nie miałam ich w swoim księgozbiorze, a jedynie pożyczałam z biblioteki. A tu niespodzianka! Centrum Edukacji Dziecięcej wydało właśnie książkę pełną pytań i odpowiedzi. I taka książka, jeszcze ciepła, pachnąca farbą drukarską trafiła w ręce Tosi, a ona... Przepadła, oglądała, kartkowała i prosiła, żeby jej ją jak najszybciej przeczytać. Zrobiłam to z ogromną przyjemnością.


Na początek kilka słów o ogromnej zalecie książki Skąd się bierze... to wszystko, z czego korzystamy na co dzień, a mianowicie to, że wyszła spod pióra (lub klawiatury) polskich autorek. Dzięki temu poruszone w niej tematy są bardzo bliskie rodzimym czytelnikom. Jest rozdział o lokalnych kiszonkach i pytanie, dlaczego Polak mówi po polsku. To jednak nie jest wszystko, bo książka, choć polska jest bardzo uniwersalna. Spodoba się każdemu ciekawemu świata dziecku i dorosłemu. Pytania dotyczą rzeczy codziennego użytku, które każdy z nas dobrze zna, ale rzadko, a może nawet nigdy nie zastanawia się, skąd ta rzecz się bierze i jak działa. Całość została podzielona na osiem rozdziałów:

- COŚ NA ZĄB, czyli jedzenie, z niego dowiedzieć się można między innymi, ile ziemniaków potrzeba, żeby zrobić chipsy, kto wymyślił czekoladę, a także poznać odpowiedź na pytanie, czy żelki to cukierki,



- KUCHNIA, SALON I ŁAZIENKA, czyli w domu, tu czekają pytania i odpowiedzi dotyczące pralek, lodówek, wody w kranie i bombek choinkowych,






- BLIŻSZE CIAŁU, czyli ubrania, rozdział dla wszystkich miłośników mody, to z niego dowiedzą się skąd bierze się wełna, czy buty oddychają, a rodzice małych dzieci dowiedzą się komu mogą być wdzięczni za stworzenie pieluchy jednorazowej,



- TRANSPORT I PRZEKAZYWANIE INFORMACJI, czyli technika, a tu odpowiedź na pytanie, czy są statki, które nigdy nie toną oraz porównanie dawnej i dzisiejszej techniki robienia zdjęć,


- SPOSOBY NA NUDĘ, czyli sport i zabawa, z niego dowiedzieć się można od kiedy dzieci bawią się lalkami, kto wymyślił pluszowego misia, a także skąd wzięły się klocki,


- CZEGO JAŚ SIĘ NIE NAUCZY, czyli w szkole, a tu kwestie ważne dla każdego ucznia, czyli jak to się dzieje, że gumka wyciera ołówek, jak robi się kredki świecowe i dlaczego kalkulator umie liczyć,


- W ZDROWYM CIELE, czyli medycyna i kosmetyka, dla przyszłych lekarzy i dbających o urodę, tu należy szukać odpowiedzi na pytania dlaczego antybiotyki zwalczają choroby, jak dbać o zęby i czym są kremy z filtrem UV,



- W FABRYCE I NA BUDOWIE, czyli przemysł, gratka dla młodych inżynierów, którzy dowiedzą się, skąd bierze się asfalt, ile może udźwignąć dźwig i co łączy patelnię z farbą do malowania ścian.


Wydaje Wam się, że wymieniłam wiele tematów? To tylko niewielka część tego, co znajdziecie w tej książce. Pytań i odpowiedzi jest znacznie więcej. Każdy znajdzie takie, które go zainteresują. My nie umiem wskazać naszego ulubionego rozdziału. Z jednej strony Tosia rzadko zadaje pytania: A jak to działa? A skąd to się bierze?, z drugiej tę książkę oglądała z wypiekami na twarzy i szybko postawiła ją wśród ulubionych lektur. Skąd się bierze... rozbudza w dzieciach naturalną ciekawość najmłodszych, ale i zaspokaja ciekawość dorosłych. Sama dowiedziałam się z tej książki wielu rzeczy, o których istnieniu albo nie wiedziała albo nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak dokładnie działają albo powstają.

Pytania są bardzo intrygujące, a odpowiedzi ciekawe, wyczerpujące i, co najważniejsze, zrozumiałe dla młodych czytelników. Każde z nich uzupełniają zdjęcia pokazujące opisywaną rzecz lub zjawisko. Część z nich została dodatkowo podpisana i tam znajdują się kolejne ciekawostki, które nie trafiły do zasadniczej części odpowiedzi. Nie waham się powiedzieć, że to jedna z najciekawszych książek jakie trafiły w nasze ręce. Książka, do której będziemy z przyjemnością wracać, bo autorki poruszyły w niej tak wiele różnych kwestii, że trudno zapamiętać wszystkie odpowiedzi po jednym przeczytaniu. Polecam z czystym sumieniem wszystkim przedszkolakom i uczniom, a także ich rodzicom i życzę miłego poznawania otaczającego nas świata!



Skąd się bierze... 
to wszystko, z czego korzystamy na co dzień
Anna Michalak, Maria Szaf
Centrum Edukacji Dziecięcej, 2017
Wiek 6+

Za możliwość poznania i zrecenzowania tej książki dziękuję

A gdyby tak zacząć przygodę z czytaniem od komiksu? Seria "Smoczek Loczek" (Wydawnictwo TADAM)

W dzieciństwie nie byłam fanką komiksów, czytałam te, które pożyczyłam od kuzyna, ale nigdy nie miałam własnych. Zawsze wolałam tradycyjne opowieści. Panna Antonina, w kwestii komiksów, zdecydowania wdała się w tatę, który odważnie przyznaje, że je uwielbiał i tylko komiksy ze szkolnej biblioteki wypożyczał. Ona za komiksami wręcz przepada!
Fascynują ją strony podzielone na małe kwadraciki i dymki pełne słów widoczne na każdym z nich. Niestety, komiksy mają to do siebie, że trudno czyta je się na głos. Ale nie wszystkie, bo jest taka seria, która nazywa się Mój pierwszy komiks! i tę serię, nawet na głos, czyta się znakomicie.


Przyznam się szczerze, że nie myślałam, że w biblioteczce Tosi pojawią się jeszcze kiedyś niewielkich rozmiarów książki ze sztywnymi stronami. A jednak, życie lubi płatać figle. Bo oto wprowadził się do nas sympatyczny smok razem z rodziną i przyjaciółmi. Ten właśnie smok, zwany Smoczkiem Loczkiem mieszka na sztywnych stronach niedużych książeczek. Jak czytamy na okładce jednej z dwóch książeczek z tej serii:
Smoczek Loczek jest małym urwisem, który nie może doczekać się zabawy.
Niestety pośpiech, który towarzyszy sympatycznemu zielonemu stworkowi, bywa dla niego niebezpieczny. Tak naprawdę Loczek niczym nie różni się od większości dzieci. Bo co robi? Najszybciej jak umie zjada śniadanie, a potem nie zwracając uwagi na prośby i dobre rady mamy pędzi do zabawek. Skacze jak szalony i dzieje się to, co przewidziała mama, Loczek dostaje czkawki. I znowu robi to, co często robią inne dzieci. Nie chce, żeby wydało się co zrobił i chowa się do szafy! Tam nakrywa go starsza siostra i daje mu dobrą radę. Niestety, jej sposób na pozbycie czkawki okazuje się nieskuteczny. Loczek musi wymyślić coś nowego. z pomocą (i kolejną radą) przychodzi spotkany kolega. Ten pomysł również nie rozwiązuje kłopotu. Kto ratuje go z opresji? Oczywiście mama! Smoczek Loczek nie ma już czkawki. Co robi później? Wybiega z domu, żeby dokończyć skakanie:)





W drugiej książeczce z tej serii to Smoczek Loczek niesie pomoc. Pewną smoczą księżniczkę porwał zły rycerz, ktoś musi ją uratować. I tym kimś chce być nasz bohater. Idzie ciemnym lasem, dodaje sobie odwagi, po drodze pomaga napotkanym zwierzętom. Rodzinę zajączków ratuje od pożarcia przez wygłodniałego wilka. Niedźwiedziowi pomaga wydostać się z sideł. W zamian wszyscy obiecują Loczkowi, że pomogą mu, kiedy on będzie tego potrzebował. Słysząc te słowa jeszcze nie wie, jak szybko będzie mógł skorzystać z ich oferty. A to wszystko dlatego, że zupełnie nie wie, w jaki sposób uwolnić księżniczkę. Brama wydaje się być wytrzymała i solidna, a nawet jeśli ją sforsuje, będzie musiał zmierzyć się z rycerzem, a zupełnie nie wie, w jaki sposób mógłby go pokonać. Z pomocą i pomysłami przychodzą ci, którym niedawno on pomógł. Jak widać dobro powraca! Zwierzęta okazują się bardo kreatywne i Loczek dostaje się na teren zamku. Wszystko idzie zgodnie z planem, jest nawet całus dla dzielnego wybawcy! I zaskakujące zakończenie, ale jakie dokładnie, nie zdradzę;)





Te właśnie książeczki o przygodach sympatycznego smoka są komiksami! Próżno tu szukać rozbudowanych opisów. Są za to dobrze znane z komików dymki z wypowiedziami bohaterów. Historie są bardzo ciekawe, a tekstu nie ma wiele, więc doskonale sprawdzą się jako pierwsze lektury dla dzieci, które rozpoczynają swoją przygodę z czytaniem. Żadne dziecko nie będzie się czuło zniechęcone, wręcz przeciwnie, przygody Smoczka Loczka napisano w taki sposób, że najmłodsi będą niecierpliwie przewracać strony, żeby poznać zakończenie opowieści.
Nie będę ukrywać, że długo zastanawiałam się, czy takie komiksy mogą być interesujące dla dziecka. Myślałam, że ze względu na sztywne kartki i sympatycznego bohatera spodobają się maluszkom, a tu niespodzianka! Pięcioletnia Tosia jest Smoczkiem Loczkiem zachwycona i nie przeszkadzają jej sztywne strony, co więcej, ma okazję słuchać lubianych przez siebie komiksów i doskonale wie, która postać wypowiedziała dane słowa.

Polecam młodszym i starszym. A starsi, którzy umieją już czytać i mają młodsze rodzeństwo będą mogli sami czytać siostrze i bratu:) Niewielkie, ale piękne książeczki, w którym nie brakuje humoru, a całość uzupełniają zabawne, kolorowe ilustracje. W sam raz na pierwszą książkę dla malucha i na pierwszą samodzielnie przeczytaną książkę dla starszaka!

Smoczek Loczek. Bardzo straszna czkawka
Smoczek Loczek. Na ratunek księżniczce

Maciej Jasiński
Piotr Nowacki
Wydawnictwo TADAM, 2016
Wiek 0+

Za książki dziękuję




Gra(my) w piątki: Gra z mojego dzieciństwa w nowej odsłonie, czyli "Grzybobranie w zaczarowanym lesie" (Granna)

Długo zastanawiałam się jaką grę powinnam zrecenzować w przededniu Dnia Babci i dwa dni przed Dniem Dziadka. Pomysłów miałam mnóstwo, ale żadna nowa gra nie pasowała mi do tego dnia. Ja czas spędzony u dziadków kojarzę z grą w młynek i w chińczyka, nie znalazłam jednak na tyle oryginalnego wydania tych gier, żeby napisać o nich recenzję. W końcu padło na grę, którą pamiętam ze swojego dzieciństwa (choć, paradoksalnie, nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w nią grała).

Zasady gry Grzybobranie są niezwykle proste. Rzucamy kostką i przesuwamy pionek o tyle oczek, ile wskaże kostka, jeśli staniemy na polu z grzybami, wrzucamy je do swojego koszyka. Wygrywa osoba, która jako pierwsza dotrze do mety i zbierze po drodze najwięcej grzybów. Proste i zrozumiałe, prawda? Tak właśnie wygląda większość wersji Grzybobrania, jakie są dostępne na rynku. Niektóre mają jeszcze pola z dodatkowymi zadaniami (trzeba cofnąć się o kilka pól, wyrzucić konkretną liczbę oczek, żeby móc ruszyć dalej albo poczekać jedną kolejkę), są też takie, w których trzeba jedynie przesuwać pionek po planszy.

Tę, o której chcę dzisiaj napisać, bez wahania nazywam rozszerzoną wersją. W pudełku znajduje się nie tylko plansza! Kiedy je otwieramy od razu widzimy, że różni się od tych, które widzieliśmy do tej pory, to oznacza, że musi spełniać jakąś dodatkową rolę. Podejrzenia są jak najbardziej słuszne, z pudełka powstanie dom czarownicy! Do tego domu trafiać będą gracze, którzy wyrzucą szóstkę! Tak, tak, to chyba jedyna znana mi gra, która nie promuje osób wyrzucających szóstkę! Zanim zaczniemy grać musimy również przygotować żetony z wizerunkami różnych leśnych zwierząt i umieścić je w otworach na planszy. Każdy żeton to dodatkowe zadanie do wykonania. Są te najoczywistsze, czyli dwa pola w przód albo w tył, ale niektóre naprawdę zaskakują i już stały się najmniej lubianymi przez Tosię, na których zatrzymania stara się za wszelką cenę uniknąć. Wśród nich prym wiedzie to, na którym trzeba zamienić zawartość koszyka z innym graczem;)

Mamy już planszę, żetony, domek czarownicy, żeby zacząć grę potrzebne są nam jeszcze pionki, koszyczki i oczywiście grzyby, w końcu gramy w Grzybobranie w zaczarowanym lesie! Grzybki są w trzech kolorach, żółtym, brązowym i czerwonym. Te ostatnie to muchomory. Na temat tego, czy warto je zbierać zdania w naszej rodzinie są podzielone. Przy ostatecznym podsumowaniu gry muchomory to punkty ujemne, ale w trakcie gry można się dzięki nim wydostać z domu czarownicy. Dlatego nie rozpaczajcie specjalnie, jeśli na nie traficie, można je całkiem dobrze spożytkować;) A jeśli nie mamy muchomorów, można zostawić czarownicy dowolnego grzybka albo spróbować szczęścia rzucając kostką. Moc uwalniania mają liczby nieparzyste.

Rozgrywka jest stosunkowo prosta, ale bardzo ciekawa. Po pierwsze trzeba uważać, żeby nie wyrzucić szóstki, po drugie - na graczy czeka mnóstwo dodatkowych pól, na których stajemy całkowicie zmienić przebieg gry, po trzecie - wygrać może osoba, która nie przekroczyła mety jako pierwsza, ale ta, która zebrała najwięcej grzybów, więc warto walczyć do końca.

Grzybobranie w zaczarowanym lesie rozwija zdolność strategicznego myślenia. Żetony warto układać w konkretnych miejscach, żeby gra stawała się jeszcze atrakcyjniejsza. Warto również w odpowiedni sposób układać grzyby na planszy (choć Tosia uwielbia układać je pogrupowane według kolorów). Gramy w Grzybobranie od kilku tygodni i jeszcze nam się nie znudziło. To na pewno zawdzięczamy możliwości tworzenia własnych wariantów gry.

Gra wydaje mi się niezniszczalna. Plansza i żetony wykonane są z grubej tektury, której na pewno przetrwają wiele rodzinnych rozgrywek. Oprócz tego, że gra jest starannie wykonana, jest również bardzo ładna! Kolorowa, z pięknymi, bajkowymi postaciami. Dodatkowo w pudełku znajdują się również kartonowe figurki czarownicy oraz zwierząt i roślin, którymi możemy ozdabiać według własnego pomysłu przestrzeń, w której gramy. Grzybobranie dedykowane jest dzieciom powyżej czwartego roku życia i wydaje mi się, że jest to wiek optymalny, żeby zrozumieć zasady rządzące tą grą. Świetna zabawa dla całej rodziny od przedszkolaka do seniora, od 4 do przynajmniej 104 lat!




Grzybobranie w zaczarowanym lesie
liczba graczy 2-4
czas rozgrywki 30 minut
wiek 4+
Granna


Środowe recenzje: Zapisujemy wspomnienia, czyli "Zeszyt Bananowy. Babciu! Dziadku! Proszę, opowiedz mi" (Oficyna Wydawnicza Oryginały) + KONKURS

Jako dziecko zadawałam swoim babciom i dziadkom mnóstwo pytań. Dziś pamiętam odpowiedzi tylko na część z nich. Pamięć ludzka bywa zawodna, szczegóły umykają, a ja żałuję, że odpowiedzi nigdzie nie zapisałam. Tosia ma szansę nie popełnić moich błędów, bo w jej ręce trafił ostatnio kolejny Zeszyt Bananowy autorstwa Barbary Caillot Dubus i Aleksandry Karkowskiej. Tym razem autorki zachęcają czytelników do przepytania seniorów rodu. 


Co robili dziadkowie kiedy byli mali? Jakie mieli oceny w szkole? Jak wyglądali i czym zajmowali się ich rodzice? W co najchętniej bawili się ze swoim rodzeństwem? Czy nosili klucz na szyi? To tylko kilka z naprawdę wielu pytań, na jakie natkniecie się w Zeszycie bananowym. Autorki o niczym nie zapomniały. Dziadkowie będą opowiadać wnukom o tym jak obchodzili urodziny, przypomną sobie imiona koleżanek i kolegów z dzieciństwa, a także jak poznali swoją drugą połówkę (czyli naszą babcię lub naszego dziadka). 
Wnuki wypytają dziadków o wydarzenia bardzo śmieszne i te absolutnie poważne. Będą wspólnie oglądać zdjęcia i wklejać je do Zeszytu bananowego, narysują dom rodzinny dziadka albo babci, opiszą podwórko, na którym bawili się w dzieciństwie dzisiejsi seniorzy. Trzeba będzie nawet odnaleźć świadectwo szkolne dziadka albo babci lub spróbować przypomnieć sobie oceny z najważniejszych przedmiotów. 

Tego zeszytu nie da się uzupełnić w kilka minut, na to trzeba poświęcić kilka dni albo najlepiej kilka długich wieczorów. Jedne pytania będą prowokować kolejne, których w książce nie ma, ale odpowiedzi na nie będą dla dzieci interesujące. To na pewno będzie niezwykły czas. Interesujący dla obu stron będzie również fragment, w którym wnuki odpowiedzą na te same pytania, co ich dziadkowie. Dotyczyć one będą ulubionych rzeczy (między innymi koloru, zwierzęcia, książki, sportu). Ciekawe, czy będzie więcej podobieństw, czy może różnic;)

Niewielka książeczka po uzupełnieniu staje się bezcennym skarbem. Efektem długich rozmów dziadków z wnukami. Myślę, że dzieci, które teraz zadają dziadkom i babciom pytania z Zeszytu Bananowego nie wiedzą jeszcze jak bardzo wyjątkową rzecz tworzą. Z pewnością po latach będą ją wspominać z rozrzewnieniem. Z pełnym przekonaniem mówię, że Zeszyt Bananowy. Babciu! Dziadku! Proszę, opowiedz mi! trzeba kupić. Autorki zebrały najważniejsze tematy, jakie warto poruszyć podczas rozmowy z dziadkami. Uzupełniając kolejne strony najmłodsi i najstarsi członkowie rodzin będą budować niewidzialny most między swoimi pokoleniami. Na pewno odnajdą wiele rzeczy, które mimo różnicy wieku, łączą ich pokolenia i pewnie się zdziwią, jak wiele ich jest!






A dla Was mam konkurs, w którym nagrodą jest oczywiście
Zeszyt Bananowy. Babciu! Dziadku! Proszę, opowiedz mi!

Jeśli chcecie stać się jego posiadaczami,
opiszcie w komentarzu

najzabawniejsze wspomnienie związane z Waszymi babciami albo dziadkami.

Na odpowiedzi czekam do 22 stycznia!
 Spośród wszystkich odpowiedzi wybiorę jedną, a jej autora nagrodzę
Zeszytem Bananowym.

WYNIKI KONKURSU

Moja babcia asystowała mi, kiedy uczyłam się jeździć na rowerze,
cała akcja zakończyła się moim lądowaniem w pokrzywach,
dlatego nie mogłam wybrać innego komentarza,
niż ten, którego autorką jest

ZWYKŁA MATKA!

Moje wspomnienie związane z babcią - była najlepszym towarzyszem dla mnie kiedy jeździłam na rolkach, ona oczywiście spacerowała obok z psem, zawsze mnie motywowała, żeby co rano wyjść na spacer! Dziadek z kolei....nauczył mnie łowic ryby, uwielbiałam to :)

Proszę o kontakt mailowy :)
 
Zeszyt Bananowy. Babciu! Dziadku! Proszę, opowiedz mi!
Barbara Caillot Dubus
Aleksandra Karkowska