Coco w filmie, Coco w książce

Na początku był zwiastun Zimowej przygody Olafa, na który kiedyś trafiłam. Obejrzałyśmy go z Tosią i oglądając traktowałyśmy jako zapowiedź pełnometrażowego filmu. Szybko okazało się, że jesteśmy w błędzie i na drugą część Krainy Lodu przyjdzie nam jeszcze poczekać. A ten o Olafie będzie można zobaczyć przed filmem Coco... Szybko sprawdziłam co to za film, obejrzałam trailer, ale do decyzji o pójściu do kina było jeszcze daleko. Powiem więcej, kiedy po raz drugi zobaczyłyśmy zapowiedź Coco w kinie, przy okazji innego filmu, nie wiedziałam, czy w ogóle na niego pójdziemy. Czas mijał, kino nie oferowało niczego interesującego, a recenzje pojawiające się po premierze zachęcały do wybrania się na ten film. Poszliśmy i... nie żałujemy!


KILKA SŁÓW O FABULE
Coco to kolejny film stworzony przez wytwórnie Walt Disney Pictures i Pixar Animation Studios. Rzecz dzieje się w Meksyku w okolicach Dia de Muertos. Rodzina głównego bohatera przygotowuje się do obchodów tego dnia. Na ołtarzyku stoją zdjęcia członków rodziny, którzy już zmarli, w kuchni przygotowywane są potrawy dla nich, a drogę do domu znaczą płatki kwiatów. Głowę małego Miguela zaprząta jednak inna myśl, tego dnia na głównym placu miasta ma się odbyć pokaz talentów. Chłopiec chciałby zaprezentować się tam grając na gitarze i pewnie każda rodzina pozwoliłaby mu pójść i zagrać na placu, ale rodzina Miguela jest inna... Jego prapradziadek zostawił praprababcię z małym dzieckiem, bo ważniejsza dla niego była muzyka. Od tej pory w domu rodziny Riverów panuje cisza, nie wolno śpiewać, grać, nucić... Wszyscy zajmują się robieniem butów i to jest dla tej rodziny rzecz jedyna i najważniejsza. Miguel na przekór rodzinnym zwyczajom chce zostać muzykiem, tak dobrym, jak pochodzący z jego miasteczka najwybitniejszy meksykański muzyk Ernesto de la Cruz. Kiedy jednak o planach chłopca dowiaduje się jego babcia, niszczy jego gitarę i ku aprobacie całej rodziny zakazuje mu udziału w konkursie i snucia jakichkolwiek planów związanych z muzyką. Pasja jednak wygrywa, chłopiec ucieka z domu, idzie na plac, niestety nikt nie chce pożyczyć mu gitary. Idzie więc na cmentarz i kradnie instrument z grobowca Ernesto de la Cruza, którego wiążąc ze sobą różne fakty z życia rodziny, zaczyna uważać za swojego prapradziadka. Kiedy zdejmuje gitarę ze ściany i pierwszy raz uderza w struny dzieje się coś niezwykłego, Miguel staje się duchem i przenosi się do Krainy Umarłych. Żeby stamtąd wrócić musi uzyskać błogosławieństwo któregoś z członków swojej rodziny. Niestety, wszyscy na czele z praprababcią porzuconą kiedyś przez męża muzyka wymagają od niego, żeby zrezygnował z muzyki. Chłopiec postanawia, więc odnaleźć Ernesto de la Cruza i jego poprosić o błogosławieństwo. Tak rozpoczyna się wielka podróż małego chłopca przez Krainę Umarłych. Będzie to również wielka podróż przez dzieje jego rodziny... I gra z czasem, bo Miguel musi wrócić do domu przed wschodem słońca, inaczej na zawsze zostanie po drugiej stronie. Jak to wszystko się skończy? Tego musicie dowiedzieć się sami, w kinie.
CZY NAM SIĘ PODOBAŁO?
Coco to najpiękniejsza bajka dla dzieci jaką widziałam. Oglądając ten film śmiałam się, rozmyślałam i płakałam. To opowieść o życiu, pasji, rodzinie, miłości, kłamstwie, żądzy sławy, zemście, tajemnicach, które mogą zniszczyć życie innych ludzi. To film dla dzieci i dla dorosłych. Oglądając go zastanawiałam się, co tak naprawdę na jego temat myśli Tosia, ale kiedy po wyjściu z kina powiedziała, że chciałaby obejrzeć go jeszcze raz, a potem zaczęła z nami o nim rozmawiać, byłam już pewna, że to film ważny również dla niej. Po trailerze obawiałam się, że Coco może być dla dzieci zbyt straszny, bo śmierć, bo szkielety itp., ale tak absolutnie nie jest. Choć z trzylatkiem na ten film bym nie poszła. Myślę, że Tosia jest w optymalnym wieku, od którego polecałabym Coco.

ALE NIE TYLKO KINEM CZŁOWIEK ŻYJE...



Byliśmy na tym filmie w sobotę, a w niedzielny poranek przy meksykańskich rytmach, podśpiewując piosenki z filmu, Tosia chwyciła za kredki i kolorowanki. Kolorowanki dość nietypowe. Jedna z nich pełna jest naklejek i obrazków, które należy kolorować według umieszczonych na tej samej stronie wskazówek. Tosia uwielbia te kolorowanki, w których cyfry informują, jakich kolorów należy użyć. Strony, na których trzeba użyć naklejek stworzone zostały na podobnej zasadzie. Nie ma tu dużych naklejek, są małe, które wklejone w odpowiednie (wskazane przez cyfry) miejsca, stworzą duży obrazek. Z naklejek powstaną bohaterowie tej historii i opisane w niej wydarzenia. Zarówno strony z naklejkami, jak i te do kolorowania utrzymane są w niepowtarzalnym, meksykańskim klimacie. 






Ale jeszcze bardziej klimatyczna jest druga książka wydana przez AMEET. To Coco. Całkiem inna kolorowanka. Co ją wyróżnia? Czarne strony! Założę się, że większość z Was nigdy takiej kolorowanki nie widziała. To doskonała odpowiedź na ostatnie wątpliwości Tosi, która zastanawiała się po co w pudełku kredek znajduje się biała. Pognałam wtedy do pobliskiego sklepu papierniczego i kupiłam zapas czarnych kartek, a ona próbowała rysować na niej różnymi kolorami. Teraz miała jeszcze więcej frajdy. Bo po pierwsze nietypowa kolorowanka, po drugie bohaterowie, których tak bardzo polubiła i wydarzenia, które niedawno widziała na ekranie. 






Kolorowanki pozwoliły nam dłużej czuć filmową atmosferę i ogrzewać się meksykańskim słońcem. Tosia spędziła z nimi całą niedzielę, a w poniedziałek zabrała je ze sobą do szkoły. Właściwie nic innego dla niej nie istniało. Ba! Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie chciała, żebym kolorowała z nią... A miałabym ochotę się dołączyć, ale nie proponowała, więc nie chciałam się narzucać;) A AMEET ma w swojej ofercie jeszcze książkę Coco. Bazgrolnik nie z tego świata, nie ma na co czekać, musimy go jak najszybciej kupić, bo pewnie jest tak samo interesujący i nietypowy, jak tytuły, o których przed chwilą napisałam. Polecam zarówno film, jak i te książki. Do kina polecam zabrać paczkę chusteczek (albo i dwie), a kolorowanki podsunąć dzieciom w naprawdę wolnej chwili, bo jestem przekonana, że będziecie mieli problem, żeby je od nich oderwać:)






Coco. Naklejkowe mozaiki

Coco. Całkiem inna kolorowanka

AMEET, 2017

Komentarze

  1. Nie oglądałyśmu jeszcze tej produkcji ale chyba musimy to nadrobić, bo Coco "ataluje" mnie prawie na każdym kroku ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps. Kolorowanki na czarnym tle są fajną odmianą od tych tradycyjnych. Mamy jedną taką :-)

      Usuń
    2. Podzielisz się tytułem? Chętnie kupiłabym Tosi jeszcze jedną taką:)

      Usuń
  2. Te mozaiki to z chęcią sama bym pokolorowała :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że wielka miłość do wszystkiego co związane z Coco ?:) Super, sama bym pomalowała :P Bardzo lubię w ten sposób spędzać czas z córkami :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mojego syna fascynują szkielety i makabra (taki wiek), więc jak znalazł ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz