Środowe recenzje: Inspiracja adwentowa, czyli "Zeszyt Bananowy. Na Gwiazdkę" (Oficyna Wydawnicza Oryginały)

W ostatnich dniach na blogach, FB i Instagramie pojawiło się mnóstwo zdjęć pokazujących stworzone samodzielnie kalendarze adwentowe. Dziś opowiem Wam o niewielkiej książce, którą 1 grudnia (czyli już jutro) znajdzie w swoim kalendarzu Tosia. 


Z roku na rok jest coraz bardziej świadoma, czeka nie tylko na prezenty, ale cieszy się również z przygotowań, dlatego chciałam jej jeszcze bardziej uprzyjemnić, przybliżając jednocześnie związane z Adwentem i Bożym Narodzeniem zwyczaje. 
Zeszyt bananowy. Na Gwiazdkę może nam towarzyszyć od Adwentu do Trzech Króli. Co można w nim znaleźć? Jest mnóstwo pomysłów na dekoracje, są przepisy kulinarne i inspiracje zabawowe. Bardzo ciekawa jest znajdująca się na początku książki ankieta. Dzieci same zdecydują komu zadadzą wymyślone przez autorki pytania. Mogą to być dziadkowie, rodzice, sąsiedzi albo nauczyciele. O co będą ich pytać? Między innymi o to, czy wieszali jabłka na choince, czy dzielili się opłatkiem ze zwierzętami i, czy do ich domów przychodzili kolędnicy. To doskonały punkt wyjścia do poznania zwyczajów, które nie są dziś kultywowane. 
Na kolejnych stronach czekają zagadki, świąteczna wykreślanka, zabawa w skojarzenia i mały sprawdzian ze znajomości nazw zwierząt, które zasypiają na zimę. Potem przychodzi czas na dekorowanie domu, autorki proponują stworzenie świeczników ze słoików i śnieżynek, które można przykleić do szyby. Tym, którzy chcieliby poczuć świąteczną atmosferę radzą przygotować zapachowe kule, czyli pomarańcze z goździkami. Inspiracji nie brakuje. Są pomysły na stworzenie kartek bożonarodzeniowych, które można wysłać do bliskich i przyjaciół. Mi szczególnie spodobał się kupon na dobre uczynki, dzieci mogą podarować go swoim dziadkom i zaoferować w nim pomoc w zakupach, w sprzątaniu, a może nawet w kuchni.
W książce znalazły się również krótkie opowiadanie, czyli Legenda o choince i niedźwiadku, który mieszkał w polskich Tatrach. Nie zabrało oczywiście przepisów kulinarnych oraz pomysłów na zabawę w domu (na przykład przeglądanie się w bombkach choinkowych oraz bożonarodzeniowe kalambury) i na dworze (lepienie bałwana i budowanie iglo). W książce znalazł się również fragment poświęcony kolędom, zwyczajom związanym z wieczerzą wigilijną oraz symbolice ozdób wieszanych na choince.

Napisałam o wielu rzeczach, a to tylko ułamek pomysłów i opowieści, które można znaleźć z Zeszycie Bananowym. Na Gwiazdkę. Ta książeczka może stać się wspaniałym przewodnikiem w czasie Adwentu i Bożego Narodzenia. To doskonały sposób na wspólne spędzenie czasu, pretekst do rozmów z domownikami, a także coś, co umili oczekiwanie na Boże Narodzenie. Dzieci stają się współtwórcami tej książki, rozwiązują zadania, zapisują swoje przemyślenia, rysują i kolorują. Na pewno nie będą się nudzić.
Dlatego, jeśli szukacie pomysłu na to, co włożyć do kalendarza adwentowego albo szukacie inspiracji mikołajkowej, radzę przyjrzeć cię Zeszytowi Bananowemu. Na Gwiazdkę. Nieduży, niedrogi, ale kipiący pomysłami, kreatywny i zachwycający! W sam raz dla dzieci!




 

Zeszyt Bananowy. Na Gwiazdkę
Barbara Caillot Dubus
Aleksandra Karkowska

Książka pod choinkę: "Być ja Tygrys" (Wydawnictwo Ezop)

Za kilka dni mikołajki, a ani się obejrzymy i przyjdzie Boże Narodzenie. Dlatego dziś kilka słów o książce tak pięknej, że na twarzy każdej osoby (młodszej i starszej), która znajdzie ją pod choinką, wzbudzi uśmiech.

Emilii Dziubak nikomu przedstawiać nie trzeba, to ona stworzyła ilustracje do naszego ukochanego Zielonego wędrowca (KLIK) i tak nas nimi zachwyciła, że teraz każdą książkę, na której widnieje jej nazwisko kupujemy w ciemno. Tak samo było z "Tygrysem". Ktoś może powiedzieć, że Tosia jest na tę historię za duża, ale prawda jest taka, że na piękne książki nikt nie jest za duży! A ta jest wyjątkowo ładna. Nie zawaham się powiedzieć, że jest małym (choć formatem całkiem sporym) dziełem sztuki wydawniczej.

Z okładki spogląda na nas tytułowy bohater książki. Nie wydaje się groźny, budzi sympatię, a może nawet współczucie. Bo kocur to przecież ogromny, a tu jakby zagubiony, mina zdziwiona, oczy wielkie, na dodatek na jego nosie siedzi mrówka! Tygrys, jak widać, przyłapany został w dżungli, bo z każdej strony otaczają go mniejsze i większe liście drzew i kwiaty. Na wyklejce objawia się jednak prawdziwa natura wielkiego kota. Widać, że się na coś (a może na kogoś czai). Na stronie tytułowej znowu wydaje się zabawną, choć dość dużą kicią. Na pierwszej stronie ma spódniczkę z liści, a na głowie liściasty pióropusz. Przed nim motyl. Czyżby na niego polował? Na stronie tytułowej wesoło do nas macha. Tak, tak, z tym Tygrysem nie będziemy się nudzić!

Najpierw jednak musimy go lepiej poznać. Dobrze się złożyło, bo akurat się obudził. Grzecznie wita i mówi o sobie, że jest odważny, pogodny i z humorem patrzy w przyszłość. Tygrysie życie płynie spokojnie i jest dość uporządkowane. Dużo czasu Tygrys poświęca na wędrówki
ucinam sobie krótkie pogawędki ze znajomymi,
trochę rozmyślam o różnych sprawach,
trochę drzemię, przysłuchuję się głosom płynącym
z dżungli, czasem wrzucę coś na ząb...
Tutaj powinna nastąpić jakaś emocjonująca scena polowania, ale nic podobnego! Tygrys dementuje wszystkie plotki na swój temat, które krążą po dżungli. Twierdzi, że nie jest nieuprzejmy, nie budzi strachu, nie jest groźny. Co prawda kilka razy podgryzł kogoś, ale zrobił to tylko z czystej sympatii. Zaskakujące, prawda? I tak już będzie do końca, bo z tej książki wyłania się zupełnie inny obraz tygrysa, niż każdy z nas tworzył do tej pory w swojej wyobraźni.

U nas lektura Być jak Tygrys wywoływała niepohamowane wybuchy śmiechu! Bo ten Tygrys jest naprawdę wyjątkowy i warto go poznać. My polubiliśmy go od pierwszego spotkania. Historia nie jest długa, ale jeśli komuś przypadnie do gustu zawsze może przeczytać ją kilka razy pod rząd:)
O niesamowitych ilustracjach już wspominałam, ale przypomnę, że są wspaniałe i trudno się nimi nie zachwycić. Dzieci będą zachwycone:) Dorośli również!







Być jak Tygrys
Przemysław Wechterowicz
ilustracje Emilia Dziubak
Wydawnictwo Ezop, 2016
Wiek 3+


Refleksyjnie w Dniu Pluszowego Misia, czyli "Mat i świat" (Wydawnictwo Krytyki Pollitycznej)

Pamiętam swojego ukochanego misia. Nie byliśmy ze sobą długo, pewnego dnia zostawiłam go na przystanku tramwajowym. Przypadkowo, ale ostatecznie. Zostało mi po nim kilka zdjęć i garść wspomnień. I pewne poczucie rozgoryczenia, że moi rodzice nie ruszyli na poszukiwania zagubionej maskotki, choć dokładnie wiedzieli, na którym przystanku ją zostawiłam. 
Tosia ma znacznie więcej zabawek, niż ja. Takie czasy... Ale ma też kilka takich, które darzy wyjątkowym uczuciem i ich utratę przeżyłaby tak samo jak ja rozstanie ze swoim misiem. Dziś z jedną z tych zabawek poszła do przedszkola, będą tam świętować Dzień Misia. Miś jest nieduży, biały i mięciutki, nie kupiliśmy go, dostaliśmy gratis przy okazji zakupu płynu do płukania tkanin. I to właśnie ten miś jest obok Henia (pieska-kocyka, który towarzyszy jej od urodzenia) jest jej ulubioną przytulanką. Miś znalazł u nas ciepły kąt, a w Tosi zyskał przyjaciółkę, ale czy tak wygląda życie wszystkich pluszaków?


Bohater książki Mat i świat wiele przeżył. Uszyto go w jednej z chińskich fabryk, potem przyczepiono do niego metkę z bardzo wysoką cenę i włożono do pudełka. Następnie miś trafił na statek, celem jego pierwszej podróży okazał się Rotterdam. Nie czekał długo na sklepowej półce, szybko znalazł nabywcę i nowy dom. Miał stać się przyjacielem Gerdy. Gerda nie była małą dziewczynką, ale dorosłą panią, która lubiła pluszowe misie tak bardzo, że stworzyła w swoim domu dla nich osobny pokój. Do tego pokoju zaglądał czasem jej synek Olaf. Dom pani Gerdy był piękny, pełen drogich mebli i sprzętów. Miś czuł się tam szczęśliwy, choć trochę zagubiony. Aż przyszedł dzień, który zmienił wszystko. Olaf zaprosił całą klasę, dzieci bawiły się na placu zabaw, biegały po ogrodowych alejkach, a potem weszły do pokoju pełnego pluszowych niedźwiadków. Wszyscy świetnie się bawili, nagle jeden z chłopców rozlał kakao, które ubrudziło dwa misie. Pani Gerda się tym nie przejęła, poprosiła syna, żeby wrzucił brudne misie do czarnego worka. Były w nim inne niepotrzebne albo zniszczone rzeczy. Worek zabrał pan Tadzik, Polak pracujący w Holandii, zbierał on rzeczy, które wyrzucili bogaci ludzie i wysyłał je do Polski. Tam trafiały do sklepów z odzieżą używaną. Do takiego właśnie sklepu trafił Mat i tu znalazł nową przyjaciółkę. Dziewczynka pokochała go od pierwszego wejrzenia.

Mat dobrze pamiętał, że urodził się w Chinach, w fabryce, 
w której pracowały biedne dziewczęta.
Cieszył się, że znów będzie miał dom. Kasia i jej mama wydały mu się bardzo sympatyczne. 

Misiowi dobrze było w nowym domu, Kasia dobrze się nim zajmowała, dużo przytulała i zabierała ze sobą wszędzie. Zabrała go również do Egiptu, dokąd wybrali się na Boże Narodzenie, bo rodzicom udało się okazyjnie wykupić wycieczkę. Mat leciał samolotem, widział piramidy, hieroglify i Sfinksa. Kiedy przyszedł czas pakowania okazało się, że Nowaczykowie kupili tak wiele pamiątek, że trzeba było coś zostawić. Kasia wolała wziąć ze sobą kupionego w Egipcie pluszowego pieska, Mat został w hotelowym pokoju. Na szczęście nie był długo sam, zaopiekowała się nim pracująca w hotelu pokojówka. Jej dzieci bardzo się ucieszyły, kiedy przyniosła do domu pluszaka. On też się cieszył. W nowym domu nie było czasu na nudę, wszystkie dzieci chciały się z nim bawić, codziennie spał w łóżku z jednym z nich. Aż pewnego dnia mały Ahmed zgubił misia. Cała rodzina szukała go, ale nie udało im się odnaleźć misia. Długo czekał na kogoś, kto da mu nowy dom. W końcu trafił do worka pełnego śmieci, a stamtąd do bardzo biednego egipskiego domu. I to był koniec jego podróży...

Mat i świat to nie jest łatwa książka. Podejmuje wiele trudnych tematów, pracę dzieci w chińskich fabrykach, nierówności klasowe, różnorodność religijna. 

Historia Mata chwyta ze serce, rodzicom, których dzieci bardzo związują się ze wszystkimi zabawkami, muszą uważać, bo po pierwsze z oczu mogą popłynąć łzy, a po drugie - segregacja zabawek może okazać się niemożliwa. Ta książka na pewno uczy szacunku do zabawek, bo jak się okazuje one również mają uczucia i przeżywają każde porzucenie.
Bardzo podobają mi się ilustracje - miś jest śliczny, chciałoby się mieć takiego pluszaka, a świat wokół niego przybiera różne barwy. Widzimy misia uśmiechniętego, misia przerażonego i zagubionego. Raz dzieci karmią go obiadem i czule tulą, innym razem leży porzucony w krzakach.
Znakomita lektura, nie tylko w Dniu Pluszowego Misia, bo to coś więcej, niż historia pluszaka. Każdego, małego i dużego skłoni do przemyśleń i każdy zrozumie ją nieco inaczej.







Mat i świat
Agnieszka Suchowierska
ilustracje Tomasz Kaczkowski
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015
Wiek 4+





Środowe recenzje: Tosia poznaje Tosię, czyli "Tosia na Wyspie Zapomnianych Bajek" (Wydawnictwo Skrzat)

Ta książka wprowadziła do naszego domu nową jakość. Tosia po raz pierwszy zaczęła zwracać uwagę na to, w jakie wyrazy układają się litery, a to wszystko dlatego, że na okładce zobaczyła swoje imię!

Są pewne podobieństwa między naszą Tosią a Tosią z książki. Oprócz imienia jest to na pewno niechęć do brokułów i miłość do morza. Różnic jest jednak więcej, Tosia z książki jest nieco starsza, ma uczulenie na sierść i nie znosi książek! Nasza, jak wieść gminna niesie, a znaki różne potwierdzają, książki uwielbia. Sama zainteresowana zapewnia, że gdy tylko osiągnie pełną zdolność składnia liter w wyrazy będzie czytać samodzielnie. Tosia z książki czytać nie chciała, choć jej ciotka Hortensja, znana miłośniczka literatury pięknej, przy każdej okazji obdarowywała ją kolejnymi woluminami. I żyłaby Tosia spokojnie i nie dalej nie czytałaby książek, gdyby nie dziwne wydarzenie, które stało się jej udziałem. Dziewczynka poszła na zakupy do warzywniaka, kupiła brokuły, banany i ziemniaki. Zapłaciła, wyszła ze sklepu i machając siatką pełną zakupów wracała do domu. Jak się łatwo domyślić, siatka się zerwała, a zakupy rozsypały. Tosia schyliła się, żeby je pozbierać i w tym momencie pojawił się... Nie, nie był to książę z bajki, ale jakiś nieznajomy chłopiec. Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że ma na imię Jonasz i nie mieszka w okolicy, bo pochodzi z Wyspy Zapomnianych Bajek. Tosię bardzo zaciekawiło to tajemnicze miejsce i natychmiast zapragnęła je zobaczyć, ale wtedy na dłoni chłopca usiadł motyl, który Tosi najpierw wydał się zwyczajnym owadem, a potem się do niej... uśmiechnął! Nie udało jej się jednak dowiedzieć niczego więcej, bo Jonasz szybko się pożegnał i zniknął. Tosia wróciła do domu, a rozpakowująca zakupy mama znalazła wśród warzyw kartkę, która była zaadresowana do dziewczynki.
To mógł napisać tylko on. Chłopiec z motylem na dłoni.
"Gdy przeczytasz choć jedną książkę z tych, 
które masz, znowu się spotkamy. Jonasz

Tosia nie zastanawiała się ani przez chwilę i zabrała się za czytanie. Odtąd zaczęły się dziać wokół niej rzeczy niezwykłe. Książki zmieniły jej świat, a to, że czytała zmieniło Wyspę Zapomnianych Bajek. Nagle, wszystko zaczęło wyglądać inaczej, Tosia pochłaniała kolejne książki, odkrywała na nowo ludzi wokół siebie, zawierała nowe przyjaźnie. Na końcu dotarła na Wyspę Zapomnianych Bajek? Jaki był cel tej wyprawy? Nie zdradzę...

Katarzynę Zychlę znałyśmy do tej pory jako autorkę serii o przygodach hipopotamka Maksa i jego siostry Zuzi (KLIK). Ta książka jest zupełnie inna, ale równie interesująca. Tosia była zachwycona przygodami swojej imienniczki. Jeśli miałabym tej książce cokolwiek zarzucić, to mogłabym powiedzieć, ze jest za krótka, bo o przygodach dziewczynki, która odkrywa świat literatury chciałoby się czytać i czytać. 
Tosia na Wyspie Zapomnianych Bajek to książka z przesłaniem, bo oprócz Wyspy Zapomnianych Bajek czytelnicy poznają jeszcze Królestwo Elektroniki, pełne nowoczesnych, elektronicznych gadżetów, które z łatwością mogą przesłonić dzieciom cały świat. Przykład Tosi udowadnia, że książki nie są nudne, że dzięki nim można zwiedzać nieznane miejsca, poznawać ciekawych ludzi i odkrywać świat. 
Nasza Tosia bardzo polubiła tę opowieść za treść i cudowne malarskie ilustracje Małgorzaty Flis, są piękne i kolorowe. Niezwykłe i magiczne jak historia, która przytrafiła się głównej bohaterce:)
Z tego wszystkiego powstaje bardzo spójna całość i bardzo interesująca książka, którą warto poznać! 






Tosia na Wyspie Zapomnianych Bajek
Katarzyna Zychla
ilustracje Małgorzata Flis
Wydawnictwo Skrzat, 2016
Wiek 4+

Za książkę dziękuję
Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką


 

Skakanie w gumę, meblościanki i kartki, czyli seria "Gdy rodzice byli dziećmi" (MAC)

Tak, jestem stara. Urodziłam się w czasach, kiedy kolorowe telewizory były szczytem luksusu, nikt nie myślał o posiadaniu w domu komputera, o telefonach komórkowych nikt jeszcze nie słyszał. Tak, tak, w szkole podstawowej, w książce do polskiego, znalazło się opowiadanie o tym, jak będzie wyglądać świat w 2000 roku (jedzenie w tabletkach, statki kosmiczne i te sprawy). Pod tym względem było mi zdecydowanie bliżej do moich rodziców, niż Tosi do nas. Bo Tosia to wszystko zna (no, może oprócz tego jedzenia w tabletkach). 

Coraz częściej Tosia pyta, co robiłam będąc dzieckiem. Moje zabawki (te, które przetrwały próbę czasu i ostrą selekcję) z dzieciństwa zna już od dawna, bo bawi się nimi będąc u dziadków. Te zabawki (a konkretnie lalki i ukochany krasnal-przytulanka zostały mi z tamtych czasów) niewiele różnią się od tych, które można kupić dzisiaj, więc pewną nić porozumienia możemy nawiązać. Ale Tosia chce wiedzieć więcej, co robiłam, w co się bawiłam, jakie bajki oglądałam. Pamięć bywa zawodna, więc sięgam po książki!


Gdy rodzice byli dziećmi to nowa seria przygotowana przez wydawnictwo Mac Edukacja, na razie ukazały się dwie niewielkich rozmiarów części - Gry i zabawy oraz Jesień (docelowo ukażą się książki o wszystkich porach roku). W tym pierwszym opisane zostały gry, które pochłaniały wolny czas dzieci żyjących w PRLu. Są tu między innymi, moje ukochane Państwa, miasta, które umilały wakacje, Statki, w które grywałam na nudnych lekcjach, bierki, w które grywałam w czasie ferii zimowych oraz warcaby, w które nie umiem grać do dzisiaj. Każda gra została dokładnie opisana, podano liczbę uczestników niezbędnych do rozpoczęcia rozgrywki, wymieniono przedmioty, które są potrzebne do gry, omówiono zasady i punktację. Na sąsiednich stronach umieszczono tabelkę do gry w Państwa, miasta, pola do gry w statki oraz kółko i krzyżyk, a nawet plansza do gry w warcaby. Miło wrócić wspomnieniami do godzin spędzonych na kolejnych rozgrywkach;) Jeszcze milej przypomnieć sobie te, w które grało się na podwórku! Bo i one zostały opisane. W co lubiliście się bawić na dworze? Ja uwielbiałam skakać w gumę, dziś z trudem przypominam sobie kombinacje skoków. Na szczęście Izabela Łazarczyk-Kaczmarek dokładnie je opisała, więc muszę już tylko kupić gumę i będziemy z Tośką skakać! Lubiłam też podchody i dwa ognie. One również trafiły do Gier i zabaw. Na skrzydełkach okładki umieszczono kartki do złudzenia przypominające te, które trzeba było mieć, żeby kupić cokolwiek w sklepie. Za te nic się nie kupi, ale dzięki nim dzieci z XXI wieku mogą skorzystać z komputera albo zjeść coś słodkiego;) Ot, taka podróż w czasie do dzieciństwa rodziców i dziadków.








Jeszcze więcej o tych zamierzchłych czasach można dowiedzieć się z tomu Jesień. W nim opisano codzienność tamtych lat, najważniejsze wydarzenia historyczne, wymarzone zabawki. Są zdjęcia banknotów, którymi się posługiwano, meblościanek, które znajdowały się w większości domów i opisy dobranocek, które zachwycały dzieci. Ponieważ jest to książka poświęcona jesieni nie zabrakło informacji o akademii z okazji rozpoczęcia roku szkolnego i wzoru listu do Świętego Mikołaja. Tosi najbardziej spodobał się rozdział poświęcony modzie na jesienne chłody oraz ten o książkach i dobranockach. Do książki trafił również fragment poświęcony grom i zabawom. Są to w dużej mierze zupełnie inne gry, niż te, które opisano we wcześniej opisanym przeze mnie tomie. Na końcu książki znalazła się krzyżówka, w której można sprawdzić zdobytą wiedzę oraz gra planszowa Przodownik Jesiennych Prac. W książce jest mnóstwo zdjęć i ilustracji, które uatrakcyjniają lekturę i pokazują dzieciom jak wyglądało dzieciństwo ich rodziców i dziadków (a im samym pozwalają przenieść się w czasie i przypomnieć sobie jak to było kiedyś).  
Gdy rodzice byli dziećmi. Jesień to coś więcej, niż książka. Autorka zachęca czytelników do rysowania, pisania, uzupełniania i wycinania. Na jednej z pierwszych stron znajduje się Legitymacja Przodownika Jesiennych Prac, na kolejnych dzieci mają za zadanie zaprojektować mundurek szkolny, na innej odrysować monety, które włożą pod kartkę (robiliście to w dzieciństwie? Ja tak!), jest również zadanie, w którym trzeba zabawić się w architekta i stworzyć projekt pokoju. Nikt nie będzie się nudzić! Doskonała książka na długie, jesienne wieczory!








Dwa pierwsze tomy serii Gdy rodzice byli dziećmi zwiastują świetny cykl, który powinien spodobać się zarówno młodszym, jak i starszym czytelnikom. 
Niecierpliwie czekam na kolejne, żeby móc jeszcze pokazać Tosi jeszcze większą część swojego dzieciństwa, a przy okazji odświeżyć własną pamięć. Książki zachęcają do wspólnego spędzania czasu i rozmowy o tym, jak wyglądało dzieciństwo rodziców (albo dziadków). Myślę, że będą świetnym prezentem dla osób w każdym wieku i każdemu powinny sprawić radość. Ze względu na naprawdę atrakcyjną cenę (19,99 zł) mogą stanowić dodatek do właściwego podarunku albo całkiem niezobowiązujący prezent. 
Macie już pomysł komu chcielibyście je dać?
 Ja mam całkiem długą listę osób do obdarowania:)

seria Gdy rodzice byli dziećmi.
Gry i zabawy
Jesień
Izabela Łazarczyk-Kaczmarek
MAC Edukacja, 2016

Liczymy! "Porachunki robota Mata" (Nasza Księgarnia)

Często zastanawiam się na tym, w kogo wda się Tosia. Czasem wydaje mi się, że ma absolutnie humanistyczny umysł po mnie, ale potem przychodzi moment, w którym zaczyna coś dodawać i odejmować w pamięci i stwierdzam, że do głosu dochodzą geny jej taty. 
Niczego jej nie narzucamy i pozwalamy rozwijać się w sferze, która aktualnie ją interesuje. Kiedy kupujemy jej książki z zadaniami zachowujemy równowagę, trochę kolorowanek, trochę szlaczków oraz literek i trochę matematyki. Niedawno w naszym domu pojawiła się książka, w której są tylko zadania matematyczne. Co na to Tosia?

Pełny zachwyt! Jej i nasz!

Nie jestem umysłem ścisłym, ale matematykę zawsze lubiłam. Teraz, kiedy z umiejętności dodawania i odejmowania korzystam w pracy, w domu i na zakupach w dość ograniczonym zakresie, trochę tęsknię za zadaniami, które wymagały nieco dłuższego główkowania, niż obliczenie ceny dwóch kilogramów ziemniaków, pięciu bułek i połowy chleba. Teraz główkuję razem z Tosią.

Sympatyczny robot Mat i jego przyjaciółka Ema (zauważyliście, że z połączenia ich imion powstaje słowo MATEMA?) przygotowali dla dzieci mnóstwo zagadek matematycznych. Każda z nich rozwija inną umiejętność. Jedne wymagają rozpoznawania figur geometrycznych, inne dodawania i odejmowania, są też takie, w których trzeba łączyć w pary takie same obrazki. Są zadania bardzo proste, w których trzeba pokolorować wszystkie koła, które znalazły się na rysunku. Są też zadania dużo trudniejsze, w których, żeby przejść labirynt trzeba wykonać wiele działań matematycznych. Tosi przypadło do gustu wyszukiwanie takich samych przedmiotów oraz łączenie punktów. Z radością chwyciła za kredki i pokolorowała obrazki, które tego wymagały. Na razie nie odważyła się rysować lustrzanych odbić obrazków, ale kropki łączyła chętnie. Nudzić się z tą książką nie można i podejrzewam, że będzie towarzyszyć nam naprawdę długo.

Bardzo podoba mi się forma, w jakiej Porachunki robota Mata zostały wydane, bo na pierwszy rzut oka ta książka przypomina blok rysunkowy. Dzięki temu z łatwością można wyrywać poszczególne strony, pakować do teczki i wszędzie zabierać ze sobą. Kartki są stosunkowo sztywne, na pewno nie trzeba się martwić, że dziecko zniszczy je rozwiązując zadania. Ogromnym plusem jest również to, że tekturowa okładka jest naprawdę sztywna, więc główkować z Matem można na łące, na plaży, a także w pociągu bez obaw o to, że będzie się miało problem z zapisaniem rozwiązania. Ćwiczenia, o czym już wspominałam, są bardzo różnorodne, nikt nie powinien narzekać na nudę. Każdy za to może się zdziwić, ilu rzeczy nauczył się podczas rozwiązywania kolejnych zadań. Bo oprócz doskonałej zabawy książka daje dzieciom możliwość rozwijania zdolności matematycznych, ale również umiejętności logicznego myślenia. Każde ćwiczenie jest inne, nie ma mowy o monotonii, raz trzeba sięgnąć po długopis albo ołówek, innego zadania nie uda się rozwiązać bez kredek, w kolejnym trzeba mocno ruszyć głową i przypomnieć sobie tabliczkę mnożenia.

Podobają Wam się takie książki? A może znacie inne, stworzone na podobnej zasadzie? Jeśli tak, to koniecznie podzielcie się ich tytułami, chętnie je poznamy.
A tych, którym spodobała się książka o robotach, informuję, że Nasza Księgarnia ma w swojej ofercie również książkę pełną łamigłówek polonistycznych Cyrk na kółkach, czyli język polski na wesoło (KLIK).








Porachunki robota Mata
Monika Hałucha
ilustracje Anita Graboś
Nasza Księgarnia, 2016
Wiek 4+