Drżyjcie! Nadchodzą bliźniaczki, opowieść o książce "Mania czy Ania" (Wydawnictwo Jung-off-ska)

Nie podchodzę do książek ze specjalną nabożnością. Oczywiście nie wyrywam kartek, nie gniotę okładek, ale zdarza mi się zaznaczyć w nich coś ołówkiem. W torebce nie noszę książek owiniętych w reklamówkę. Jeśli kiedyś mnie z taką zobaczycie, wiedzcie, że kupiłam ją komuś na prezent, ale nie wytrzymałam i zaczęłam ją czytać (tak jak było z tą KLIK). Tak, robię to wszystko, ale jednocześnie bardzo lubię ładne książki, lubię je oglądać, lubię ich dotykać... Do kolekcji tych do czytania, ale i do oglądania kilka dni temu dołączyła Mania czy Ania Ericha Kästnera, pierwsza papierowa książka z wydawnictwa Jung-off-ska, które do tej pory wydawało audiobooki.

Za audiobookami ogólnie nie przepadam, wolę tradycyjne książki, ale te dla dzieci to zupełnie inna bajka. Tosia niedawno się do nich przekonała i słucha często. Także tych z Jung-off-ska, jako pierwszego słuchała właśnie Mani czy Ani w interpretacji Edyty Jungowskiej i Piotra Fronczewskiego. Przeczytali tę książkę znakomicie i tak bardzo zapadli mi w pamięć, że nawet teraz, kiedy czytałam książkę słyszałam ich głos. 
A o czym opowiada powieść Ericha Kästnera?
Wszystko zaczyna się na koloniach letnich w Zdrojowej Górze nad Górskim Zdrojem? Kto był kiedyś na koloniach łapka w górę? Ja byłam nie raz i zawsze mi się podobało, choć taka przygoda nigdy nie była moim udziałem. W kolonii opisanej w tej książce uczestniczą tylko dziewczynki, wśród nich Ania, która w głowie ma mnóstwo szalonych pomysłów, a na głowie burzę loków. Kiedy poznajemy Anię czeka ona razem z koleżankami na nową grupę dziewczynek, która tego dnia ma przyjechać do Zdrojowej Góry z Monachium. Kiedy "nowe" pojawiają się przed bramą domu kolonijnego wszyscy milkną ze zdziwienia. Okazuje się bowiem, że wśród nowych jest jedna bardzo wyjątkowa dziewczynka. Jej włosy zaplecione są w dwa warkocze, to jednak jedyna rzecz, która różni "nową" od Ani. Poza tym dziewczyny wyglądają identycznie! Ale one się nie znają, nigdy wcześniej się nie widziały. Wśród opiekunek i dziewczynek konsternacja. Ania jest wściekła, "nowa" zagubiona i smutna. Dziewczynki nie chcą ze sobą rozmawiać, a kierowniczka kolonii, jakby chcąc zrobić im na złość, sadza je przy jednym stoliku i kładzie w sąsiednich łóżkach. Wszyscy zachodzą w głowę jak to się mogło stać? Kim jest ta "nowa" i dlaczego ukradła Ani twarz? To Mania, dobrze ułożona młoda panna z Monachium. Mieszka tam z mamą i nie zna swojego taty. Za to pochodząca z Wiednia Ania ma tylko tatę. Już wiecie o co chodzi? Tak, dziewczynki są bliźniaczkami, ich rodzice rozwiedli się, kiedy były malutkie i od tej pory ich drogi się rozeszły. O tym wszystkim będą rozmawiać, kiedy już przełamią lody. A przełamią je tak skutecznie, że dowiedzą się o sobie wszystkiego, zrobią solidne notatki i z kolonii wrócą nie do własnych domów, ale do domu siostry! Ania pojedzie do Monachium, a Mania do Wiednia. Jedna zamieszka z matką, której nie pamięta, druga z ojcem, którego nie zna. 
Wyniknie z tego wiele zabawnych sytuacji, bo dziewczynki oczywiście nie mogły przewidzieć wszystkiego, ale rodzice o tym, że córki zamieniły się miejscami dowiedzieli się przypadkiem, choć w dramatycznych okolicznościach. Prawdę odkryła mama i natychmiast podzieliła się swoim odkryciem z byłym mężem! 
Co zrobią? Czy wybaczą dziewczynkom oszustwo? I, czy ta historia będzie miała szczęśliwe zakończenie? A może ktoś będzie przez intrygę bliźniaczek płakać?
Odpowiedzi na te pytania poznacie czytając tę sympatyczną i mądrą książkę. Mania czy Ania to opowieść o rodzinie, o sile rodzeństwa, o krzywdzie, którą rodzice potrafią nieświadomie wyrządzić swoim dzieciom. Nie brakuje tu również wątków związanych z relacjami między dziećmi, czy to rodzeństwem, czy koleżankami ze szkoły. Aż trudno uwierzyć, że ta książka została napisana niemal siedemdziesiąt lat temu! Dzięki temu wydaniu dostała nowe życie i bardzo odmłodniała. Joanna Rusinek stworzyła piękne ilustracje, a redaktorzy tę książkę "odświeżyli", nie ma w nim więc niezrozumiałych dla dzisiejszych dzieci słów i wątków. Trudno pozbyć się wrażenia, że jest to książka współczesna! Nie została jednak uwspółcześniona na siłę, wszystko zrobiono delikatnie i z wyczuciem.
Tak o pomyśle wydania książki Ericha Kästnera mówi Edyta Jungowska:
  Jestem zdania, że książki Ericha Kästnera zasługują na nowe wydanie w druku, z nowymi rysunkami i w nowej szacie graficznej. Były to książki naszego dzieciństwa i chcieliśmy je przybliżyć również współczesnym dzieciom. Stworzyć łącznik, który mógłby być podstawą do nawiązania dialogu międzypokoleniowego. Chcieliśmy także pokazać dzieciom inny świat, różny od tego, który znają z szeroko reklamowanych kreskówek.
I ten cel udało jej się osiągnąć. Mania czy Ania zachwyca i trzyma w napięciu do ostatniej strony. Żałowałam, że to już koniec, kiedy przeczytałam ostatnie zdanie, dlatego niecierpliwie czekam na kolejne książki!











Mania czy Ania
Erich Kästner
ilustracje Joanna Rusinek
Tłumaczenie Leonia Gradstein i Janina Gillowa
Wydawnictwo Jung-Off-Ska, 2016
Wiek 8+


  

Środowe recenzje: "O wilku, który chciał się zakochać" i "O wilku, który podróżował po świecie" (Wydawnictwo Adamada)

Czekaliśmy i nie mogliśmy się doczekać. Cztery pierwsze tomy przygód wilka znamy już na pamięć, dlatego kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że Adamada planuje wydanie kolejnych dwóch, niemal skreślaliśmy dni w kalendarzu. I wreszcie się doczekaliśmy, od piątku jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami dwóch nowych tomów serii "Przygody wilka", a wczoraj do naszych drzwi zapukał sam bohater! 

Został gorąco przyjęty, poczęstowany herbatą, zaproszony na obiad (świętowaliśmy dzień makaronu, więc podaliśmy spaghetti bolognese). Wilk zjadł, po kątach się rozejrzał, do pokoju Antoniny zajrzał, nawet brudne koszule do pralki wrzucił. Nieco oniemieliśmy, ale szybko oznajmił, że zostaje! A skoro już taką decyzję podjął poprosiliśmy, żeby nam o swoich ostatnich przygodach opowiedział. I tymi opowieściami dziś się z Wami dzielę!


Okazało się, że wilk od jakiegoś czasu jest zakochany. Długo był biedak samotny i za jakąś bratnią duszą się rozglądał. Wszyscy w lesie mieli kogoś bliskiego sercu, a wilk cały czas, jak palec samotny. Poszedł po radę do przyjaciół, a ci, jak zwykle okazali się niezawodni i pomogli wilkowi. Pan puchacz doradził mu, żeby po prostu wpadł w czyjeś sidła, Alfred uważał, że wilk powinien zrobić się na bóstwo, Walerian kazał mu być oryginalnym i błyskotliwym. Pomagał jeszcze Gruby Ludwik, który uważał, że najważniejsze są przymilne słowa. Wilk wziął się do pracy, czytał wiersze miłosne, zrobił sobie wielką kąpiel, włożył szałową koszulę, okulary przeciwsłoneczne i kowbojskie buty. Tak przygotowany ruszył na podbój serc mieszkających w lesie wilczyc. Spotkanie z jedną z nich nie kończy się jednak dla wilka szczęśliwie. W końcu przekonuje się, że tak naprawdę nie jest istotne, co ma się na sobie, ale to, co ma się w środku!






Wizyta u nas to ostatni etap wilczej podróży po świecie. Gdzie to on nie był! Dokąd nie zawitał! Czego nie widział! Paryż, Wenecja, Himalaje, Londyn, Egipt. Podróż życia - tak mówił. Wszędzie jakieś przygody, nowe znajomości. Zazdrość nas zżerała, kiedy o tym wszystkim opowiadał, bo jak to on, wilk taki niepozorny w tyle miejsc trafił? Okazuje się, że dla niego wszystko jest możliwe. W Paryżu wspiął się na czubek wieży Eiffla, w Londynie wypił herbatkę z królową (która wyznała mu, że od dawna marzyła o wypiciu herbatki w towarzystwie wilka), pływał gondolą w Wenecji (wcześniej był w Rzymie, ale znudziło go chodzenie po muzeach), w Kenii wybrał się na safari, a w Sydney postanowił posurfować. To była bardzo intensywna podróż, ale wilk był bardzo zadowolony, choć po powrocie do domu nie ukrywał, że tęsknił za swoim lasem. Co ciekawe, w trakcie podróży, pielęgnował piękny zwyczaj wysyłania kartek z odwiedzanych miejsc. Za to polubiłam go jeszcze bardziej!








Dlaczego tak bardzo lubimy serię "Przygody wilka"? Przede wszystkim za humor, na który trafiamy na każdej stronie. Po drugie, za walory edukacyjne - z tych dwóch tomów dzieci dowiedzą się, jak ważne jest posiadanie kogoś bliskiego, a także razem z głównym bohaterem poznają świat. Ta seria charakteryzuje się również pięknymi, kolorowymi ilustracjami. Uwielbiamy je oglądać, są niesamowite! Trudno nie zachwycić się wyglądem wilka i jego przyjaciół oraz otaczającym ich światem!

"Przygody wilka" to jedna z ciekawszych serii dla młodych czytelników, więc jeśli jeszcze jej nie znacie, gorąco zachęcam do poszukania jej na księgarnianych lub bibliotecznych półkach. Nie zawiedziecie się!

O wilku, który chciał się zakochać
O wilku, który podróżował po świecie
 
Orianne Lallemand
ilustracje Eléonore Thuillier 
tłumaczenie Iwona Janczy
Wydawnictwo ADAMADA, 2016
Wiek 3+

 
 

Syrena, Bazyliszek i koziołki z ratusza w jednej książce, czyli "Baśnie i legendy polskie" (Nasza Księgarnia)

Uważam, że dzieci powinny znać legendy, baśnie i opowieści, które pochodzą z ich kraju. Taka ze mnie matka-terrorystka i matka-patriotka. Tosia ma już jeden zbiór legend, a także kilka mniejszych książeczek z opowieściami o Poznaniu i Wielkopolsce, ale także kupowanymi w odwiedzanych przez nas innych regionach Polski. Ze zbioru legend, który mamy nie byłam jednak do końca zadowolona, bo kilku znaczących historii w nim brakowało, więc cały czas szukałam czegoś nowego i znalazłam!

Baśnie i legendy polskie wydane przez Naszą Księgarnię to książka klasyczna. Próżno szukać w nich jakiś uwspółcześnionych opowieści. Klasyczny, a nawet nieco archaiczny język i tradycyjne ilustracje. To bardzo mnie przekonuje, co prawda, muszę wyjaśniać Tosi znaczenie niektórych wyrazów, ale to nie stanowi dla mnie problemu, a i ona przy okazji poszerza swoje słownictwo.
Ilustracji jest w tej książce dużo i niedużo jednocześnie. Bo ilościowo jest ich sporo, ale są niewielkie (takie, które zajmują całą stronę można policzyć na pacach) i znajdują się w takich miejscach, że w żaden sposób nie utrudniają czytania. Powiedziałabym nawet, że Tosia odczuwa pewien niedosyt i chciałaby, żeby było ich więcej. Ale, co kto lubi;) Ja-matka jestem usatysfakcjonowana.

Książkę można czytać od pierwszej do ostatniej strony, ale nie trzeba. My co wieczór wybierałyśmy trzy legendy do przeczytania przed snem. Najpierw była opowieść o Bazyliszku, Smoku Wawelskim i Pustelni Trzech Krzyży. Następnego dnia o świętej Kindze, poznańskich koziołkach i Skarbniku. Kolejne wieczory były spotkaniami między innymi z Janosikiem, Warsem i Sawą oraz lwami z gdańskiego ratusza. Część legend wiązała się z miejscami, które udało nam się odwiedzić (do tych już wymienionych mogę dodać tę o toruńskich piernikach), niektóre dotyczyły tych, które odwiedzić chcemy (czytałyśmy o śpiących rycerzach i Wiśle).

Jest w tych opowieściach wszystko, piękne i mądre historie, szczypta magii oraz morał, który zapada w pamięć.

To książka na lata, będziemy do niej często wracać. Baśnie i legendy polskie z równą przyjemnością będą czytać dzieci, ich rodzice i dziadkowie. Myślę, że każdy znajdzie w tym zbiorze legendy, których jeszcze nie znał albo takie, o których zapomniał. Polecam i do czytania, i na prezent. Już niedługo Boże Narodzenie, warto pamiętać o tej książce zastanawiając się, co położyć pod choinką. My na pewno komuś taką książkę podarujemy!








Baśnie i legendy polskie
ilustracje Mirosław Tokarczyk
Nasza Księgarnia, 2016





"Dziennik Pilar" (Wydawnictwo Skrzat)

Polubiłam tę ciekawą świata, uwielbiającą podróżować, nieco szaloną dziewczynkę. Niczego się nie boi, lubi podróżować i jest niezwykle odważna. Do tego pisze dziennik, którym się z nami dzieli, a w nim zaprasza czytelników do wzięcia udziału w jej niezwykłych podróżach.


Wszystko jednak zaczęło się bardzo smutno. Dziadek Pilar, z którym dziewczynka była bardzo związana, wyjechał do Grecji i tam zmarł. Dziewczynka i jej mama są załamane. Pilar nie zna swojego taty, więc Dziadek starał się go w jakiś sposób zastąpić. Opowiadał jej o dalekich krajach, siedzieli wtedy w hamaku i przenosili się w krainę marzeń. Niestety, to miało się definitywnie skończyć. Pilar nie potrafi tego zaakceptować, biegnie do pokoju dziadka, zamyka się w szafie i płacze. Kiedy decyduje się wyjść, zauważa że w szafie jest jakaś dziwna rzecz. To prezent, który zostawił dla niej dziadek, a jest nim złoty hamak, to dzięki niemu dziewczynka razem ze swoim przyjacielem Breno, mogą podróżować nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Bowiem celem ich pierwszej podróży jest starożytna Grecja. Tam spotykają bogów znanych z mitologii i muszą zmierzyć się z ich trudnymi charakterami. Przeżywają mnóstwo ciekawych, ale i niebezpiecznych przygód, trafiają nawet na starożytne igrzyska olimpijskie! Pilar ma jednak nadzieję, że uda jej się odnaleźć dziadka. Kiedy jednak mówi mieszkańcom Grecji, że dziadek umarł, ci radzą jej się kierować do Hadesu, krainy umarłych, tam powinna szukać ukochanej osoby. Czy będzie na tyle odważna, żeby tam wejść? Czy spotka tam dziadka? I wreszcie, czy wrócą razem do domu? A może po prostu będzie to ich ostatnie pożegnanie?  









A tym, którym przygody Pilar przypadną do gustu, od raz polecam drugą część jej przygód, w której magiczny hamak przenosi ją do Amazonii. 
Dlaczego akurat tam? Bo Pilar chce odnaleźć swojego ojca, a kilka chwil wcześniej w hamaku znalazła wycinek z gazety, który był fragmentem artykułu poświęconego pewnemu badaczowi badaczowi Rio de Janeiro. Dziewczynce wydaje się, że może to być jej ojciec, bo mężczyzna z artykułu jest (według niej) łudząco podobny do taty. Razem z Breno wyrusza, więc w kolejną podróż w złotym hamaku i trafia do Amazonii. Odnalezienie mężczyzny ze zdjęcia nie jest łatwe, muszą najpierw pokonać wiele przeciwności losu i niebezpieczeństw. Czy uda się zrealizować cel wyprawy? A może okaże się, że znajdą coś zupełnie innego?

„Dziennik Pilar” to jak sama nazwa mówi dziennik i taką właśnie formę przybrała ta książka. Wszystkie strony wyglądają jak kartki zeszytu w linie. Znaleźć w nich można mnóstwo obrazków, notatek na marginesach, pamiątek z odwiedzonych miejsc. Równie ciekawe, co sama opowieść o przygodach rezolutnej dziewczynki i jej przyjaciela, są wkomponowane w jej dziennik ramki, w których aż roi się od informacji historycznych, geograficznych, biologicznych. To z nich młodzi czytelnicy dowiedzą się, kim byli poszczególni bogowie, jak wyglądają litery alfabetu greckiego, jakie rozmiary osiąga anakonda oraz do czego są wykorzystywane owoce drzewa jenipapo. Dwa, wydane dotąd w Polsce tomy „Dziennika Pilar” łączą w sobie wszystkie cechy przyjemnej lektury i książki edukacyjnej. Podczas czytania wiedza sama wchodzi do głowy. Z tych książek również dzieci dowiadują się, jak ważni w życiu są bliscy i życzliwi nam ludzie, nawet, jeśli nie są z nami związani więzami krwi! To po prostu mądra historia, którą warto przeczytać.
  





 
A może Pilar zainspiruje któregoś młodego czytelnika do pisania własnego dziennika?

 
Dziennik Pilar. Mała podróżniczka w Grecji
Dziennik Pilar. Mała podróżniczka w Amazonii

Flávia Lins e Silva
ilustracje Joana Penna
tłumaczenie Monika Wac
Wydawnictwo Skrzat, 2016
Wiek 8+





 

 

Środowe recenzje: Czy kot może ukoić nerwy? "Praktyczny pan" (Wydawnictwo Bajka)

Ten duet gwarantował, że będzie to książka doskonała! Roksana Jędrzejewska-Wróbel, autorka między innymi Florki (tutaj i tutaj) oraz Królewny (tutaj) oraz Adam Pękalski, który zilustrował Sanatorium i Dawniej, czyli drzewiej, musieli stworzyć coś wyjątkowego. I tak się właśnie stało.


Pierwsze wrażenie, jeśli oceniać tę książkę jedynie wizualnie jest bardzo pozytywne. Na okładce dominują odcienie niebieskiego, na tym tle wyróżnia się jasna sylwetka tytułowego bohatera oraz puchaty kot. Ten pierwszy minę ma nieco zdziwioną, drugi jakby nadąsaną. Na wyklejce kolorów jest więcej, choć pstrokatą nazwać jej nie można, bo barw użyto niewielu. Biały, czerwony, żółty, niebieski i czarny. To tyle. Niecierpliwie zaglądam do środka, a tam dość duża czcionka, jedno zdanie i duża ilustracja. Na niej widzimy praktycznego pana, który siedzi w fotelu, trzymając na kolanach laptopa. Gra w gry? Przegląda FB? Nic podobnego, takimi rzeczami nasz bohater się nie zajmuje. Praktyczny pan poświęca swój czas tylko ważnym sprawom.

Krótko mówią, nigdy nie tracił czasu na głupoty,
jakimi są: tarzanie się w trawie, łaskotanie kolegów pod pachami,
kręcenie się w kółko, skakanie na jednej nodze,
przytulanie się do drzewa, puszczanie latawca, wąchanie świeżo skoszonej trawy
i całe mnóstwo innych rzeczy - przyjemnych i zabawnych,
ale kompletnie niepraktycznych.

W tym momencie z ust Tosi wydobyło się: "To nudne miał życie!", choć nie przypominam sobie, żeby ona kiedyś przytulała się do drzewa, więc na jakiej podstawie sądzi, że jej jest ciekawsze? ;)
Dlaczego nigdy tego nie robił? Ponieważ panowie tacy, jak on nie zajmują się TAKIMI rzeczami, gdyby tylko poświęcili im swój czas przestaliby być praktycznymi panami. Nasz bohater nawet nie chciał myśleć, jakie konsekwencje mogłoby mieć robienie czegoś tylko dla przyjemności. Tak bardzo boi się rzeczy niepotrzebnych, że on nawet śni o arkuszach Excela, a zanim zaśnie pochyla się nad kalendarzem i zapisuje w nim wszystko, co musi zrobić następnego dnia. A potem śpi, oczywiście praktycznie i jest najbardziej zadowolony kiedy śnią mu się grafiki i wykresy! Wtedy ma poczucie, że nie zmarnował ani minuty. 

Całe życie praktycznego pana toczy się wokół rzeczy, które robić powinien. Robi je, bo musi, bo są zdrowe, pożyteczne albo ważne. Je śniadanie, które mu nie smakuje, ale jest zdrowe. Chodzi do pracy, której nie lubi, ale jest ważna. To wszystko ma jednak swoje konsekwencje, okazuje się, że praktyczny pan musi przyjmować lekarstwa na uspokojenie. 

Z tabletkami jest sporo kłopotu.
Najpierw trzeba pamiętać, żeby je kupic,
potem wyjąć z pudełka, połknąć, popić...
To zabiera mnóstwo czasu.
Poza tym szkodzą na żołądek.

Pewnego dnia w radiu słyszy audycję "Instrukcja obsługi", z niej dowiaduje się, że ludziom nerwowym bardziej od tabletek pomagają koty! I zaczyna rozważać zakup kota. Zaczyna jednak od nabycia poradnika, żeby dowiedzieć się, jak należy zajmować się takim zwierzakiem. Kiedy w końcu zdecyduje się kupić kota, okazuje się, że życie z futrzakiem wygląda nieco inaczej, niż sobie wyobrażał. Ba! Musi nawet połknąć kolejną różową tabletkę! Czyżby kot wskakiwał na blat kuchenny i zbijał talerze? NIE! A może robi dziury w ulubionym fotelu praktycznego pana? NIE! To co robi? On nie robi nic! A już na pewno nie robi tego, co miało koić nerwy praktycznego pana, czyli nie mruczy! 
Kot nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, a czy praktyczny pan jest panem idealnym? I zajmuje się czworonogiem tak, jak powinien? NIE! Co robi źle? Bez pomocy weterynarza się nie obędzie. Jednak, co powiedział weterynarz nie zdradzę i odsyłam wszystkich do książki!

Praktyczny pan to książka bez typowego morału, za to z przesłaniem, które do serca powinni wziąć sobie zarówno starsi, jak i młodsi czytelnicy. 

Tak wiele mówi się o tym, żeby w życiu zachowywać równowagę, a mimo to zdarza nam się o tym zapomnieć. Zwłaszcza dorosłym, którzy w codziennej gonitwie nie mogą znaleźć czasu na chwilę wytchnienia i bezczynności. Zdarza się również, nam dorosłym, nie znaleźć czasu na zabawę z dziećmi, bo obiad, bo sprzątanie, bo wiadomości w telewizji.
A gdyby tak wygospodarować godzinę albo chociaż pół na przyjemności, które nas uszczęśliwią? Może i my będziemy wtedy mieli minę błogą i szczęśliwą? Podobną do tej, którą na ostatnich stronach Praktycznego pana można zobaczyć na twarzy tytułowego bohatera. I nie tylko jego;)









Praktyczny pan
Roksana Jędrzejewska – Wróbel
ilustracje Adam Pękalski
Wydawnictwo Bajka, 2016
Wiek 5+

Za książkę dziękuję
https://bajkizbajki.pl/

Wpis powstał w ramach projektu Przygody z książką